„Noc Kryształowa” i pogrom Żydów w Świdnicy ▪ Horst Adler (z języka niemieckiego przełożył i uzupełnił: Edmund Nawrocki)

Opublikowano: 22 maja 2012, Odsłon: 4 400
  • W Trzeciej Rzeszy Niemieckiej, w nocy z 9 na 10 listopada 1938 roku hitlerowcy zorganizowali masowe zajścia antysemickie. Spłonęło wówczas 281 synagog i zniszczono około 7500 sklepów żydowskich. Zalegające ulice szkło z rozbitych okien wystawowych, przypominające rozbity kryształ, dało początek nazwania owej nocy „nocą kryształową” (Kristallnacht).

    Dziś już tylko fragmentarycznie możemy odtworzyć wydarzenia tragicznej „nocy kryształowej” w Świdnicy i jej następstwa, które doprowadziły do spalenia wzniesionej w roku 1877 synagogi, do aresztowania Żydów, splądrowania ich sklepów i zbezczeszczenia położonego na północno-wschodnim krańcu miasta cmentarza żydowskiego.

    Dzień 9 listopada partia hitlerowska obchodziła jako dzień pamięci po poległych uczestnikach ruchu hitlerowskiego, szczególnie tych szesnastu, którzy 9 listopada 1923 roku maszerując wraz z Adolfem Hitlerem (1889-1945) ulicami Monachium podczas próby zamachu stanu, padli od kul policji. W Świdnicy czczono szczególnie pamięć dowódcy grupy SA (Die Sturmabteilungen der NSDAP – Oddziały Szturmowe NSDAP) o liczebności mniej więcej plutonu, SA-Truppführera  Franza Martina Beckera, który 19 lutego 1932 roku w Żarowie został zastrzelony podczas bójki między SA a antyhitlerowską organizacją Reichsbanner. Uczyniono z niego bohatera na miarę Horsta Wessela (1907-1930), nadano jego imię lokalnemu oddziałowi SA i jednej z kilku świdnickich grup partii narodowosocjalistycznej, jego imieniem pod koniec maja 1933 roku nazwano dzisiejszą ulicę Pionierów Ziemi Świdnickiej. 9 listopada 1934 roku u zbiegu dzisiejszych ulic Pionierów Ziemi Świdnickiej, Wałbrzyskiej i RomualdaTraugutta, w pobliżu skwerku gdzie stoi kamienny krzyż popularnie zwany „pokutnym”, wzniesiono ku czci Beckera głaz pamiątkowy. Przy tym kamieniu, a także przy innych pomnikach w mieście, jak na przyklad przy pomniku garnizonowym zwanym również pomnikiem poległych i pomniku Manfreda von Richthofena (1892-1918) zaciągnięto przed południem 9 listopada warty honorowe i składano wieńce.

    Podobne uroczystości odbyły się w Żarowie i przy grobie Franza Beckera na cmentarzu w Pszennie, gdzie ponadto wieczorem odbyła się akademia żałobna ze sztandarami i pochodniami, co wytworzyło specjalny nastrój.

    Tego samego dnia o godzinie 21.00 w sali ówczesnego ewangelickiego domu parafialnego przy dzisiejszej ulicy Księżnej Agnieszki 12-14, urządzono wielki wiec partii hitlerowskiej, na który przybyły podporządkowane partii organizacje oraz przedstawiciele wojska. Wiec odbył się według stosowanego wtedy rytuału: wprowadzenie pocztów sztandarowych, skandowanie haseł, odśpiewanie pieśni, przemówienie powiatowego kierownika partii Kurta Hossenfeldera, ślubowania.

    Następnie w przepełnionym teatrze w rynku odbyło się galowe przedstawienie dla zaproszonych gości sztuki urodzonego w Strzegomiu pisarza i dramaturga Hansa-Christopha Kaergela (1889-1946) zatytułowanej „Andreas Hollmann”.

    O późnej porze musiała dotrzeć do Świdnicy wiadomość o zamordowaniu w Paryżu radcy ambasady niemieckiej Ernsta vom Ratha (1909-1938), którego zastrzelił Żyd Herszel Grynszpan (1921-1945?). Jednocześnie dotarły też, zapewne z okręgowego kierownictwa partii, instrukcje jak zorganizować „spontaniczne wystąpienie ludu” przeciwko Żydom.

    O północy w całym państwie zebrała się tradycyjnie SS celem zaprzysiężenia swych nowych członków. Świdnicka SS (Sturm 12/43) zebrała się w salach ratusza.

    Jak przebiegały wydarzenia w czwartek 10 listopada w dniu pogromu Żydów?Doniesienia gazet codziennych są zwięzłe, różniące się w szczegółach.

    Oficjalny organ partii hitlerowskiej, wydawany w Wałbrzychu (także w mutacji świdnickiej) „Mittelschlesische Gebirgszeitung” pisał tryumfalnie o „sprawiedliwym odwecie za morderstwo w Paryżu”. Według sprawozdania tej gazety, już w godzinach wieczornych 9 listopada na wieść o zamordowaniu vom Ratha utworzyły się spontanicznie na rynku i ulicach świdnickich burzliwie dyskutujące grupy obywateli:”W ciągu nocy w różnych punktach miasta doszło do otwartych demonstracji, które w końcu doprowadziły do tego, że spalono synagogę. Ponadto w całym mieście wybito szyby wystawowe sklepów żydowskich.”

    Natomiast tradycyjnie konserwatywny dziennik świdnicki „Tägliche Rundschau” nie odważył się pisać o podpaleniu, wyczekując zapewne dyrektyw władz. Pisał więc: „Krótko po godzinie ósmej w synagodze wybuchł pożar. Płomienie zniszczyły wnętrze, a następnie przerzuciły się na więźbę dachową, która wraz z małą wieżyczką runęła. Straż pożarna dbała o ochronę okolicy pożaru.”

    Wymieniona gazeta doniosła też o zamknięciu sklepów przy rynku i przy dzisiejszej ulicy Kazimierza Pułaskiego. Podała ponadto o aresztowaniu Żydów, ale w formie przeinaczającej prawdę pisząc:”Ponieważ w godzinach popołudniowych wzburzenie ludności znacznie wzrosło, żydowskich mieszkańców, o ile ich można było odnaleźć, uwięziono, aby im zapewnić bezpieczeństwo.”

    W rzeczywistości w Świdnicy nie było wtedy wcale „oburzenia obywateli”, skierowanego przeciw mieszkańcom żydowskim. Jedynie nieliczni myśleli zgodnie z oficjalną linią partii o „sprawiedliwym odwecie”, a chyba jeszcze mniej liczni cieszyli się z „ukarania” Żydów. Oczywiście istnieli sprawcy w postaci SA-manów i SS-manów, którzy włamali się do synagogi, wylali w niej wiele kanistrów benzyny i podpalili ją. Był także powiatowy instruktor sportu i jednocześnie nauczyciel wychowania fizycznego Horst Mann, który wraz z hordą jemu podobnych obalał nagrobki na żydowskim cmentarzu i rozdeptywał tam groby.

    Większość mieszkańców miasta była raczej przygnębiona, ale starannie unikała publicznych słów wszelkiej krytyki, za którą groziło wtedy nawet uwięzienie w obozie koncentracyjnym.

    Do nielicznych, którzy oficjalnie wypowiedzieli się w tamtym czasie, należał (według opublikowanych wspomnień własnych) pastor przy ewangelickim Kościele Pokoju Johannes Schulz. Pisze on co następuje:”W niedzielę 13 listopada 1938 roku odprawiałem nabożeństwo. Przez kilka dni, nawet jeszcze w niedzielny poranek, wahałem się, czy w kazaniu ustosunkować się do ówczesnych wydarzeń. Dopiero kiedy stanąłem na ambonie, uświadomiłem sobie, że cokolwiek by się stało, nie wolno mi milczeć. Rozwijałem wątek Ewangelii Łukasza, rozdział 9 wiersz 57:A gdy szli drogą, ktoś powiedział do Niego:Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz! Jezus mu odpowiedział:Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć. Mówiąc o dalszych wierszach tej Ewangelii wspomniałem, że Jezus żąda od nas jasnego wyboru i cytowałem Jego słowa: Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego.” W wypełnionym kościele panowała cisza. Zaraz po nabożeństwie powiedział do mnie jeden z członków rady parafialnej:Panie pastorze, jeżeli w związku z dzisiejszym kazaniem miałby pan mieć przykrości, to chcę pana zawiadomić, że pewien mój znajomy, członek katolickiej rady parafialnej opowiedział mi, że gdy przechodził obok płonącej synagogi, pewien SA-man zawołał za nim:Wy będziecie następnymi!Wezwano mnie we wtorek na policję. Przyjął mnie znajomy policjant, tym razem bardzo dla mnie niełaskawy. Przeczytał mi donos, w którym jeden ze słuchaczy mojego kazania wyrażał swoje oburzenie z powodu tego, co powiedziałem. Rozpoczęło się wielogodzinne przesłuchanie. Spisano protokół. Zgodziłem się podpisać go dopiero wtedy, gdy umieszczono w nim zasłyszaną wypowiedź SA-mana. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że muszę być na wszystko przygotowany. Ale byłem spokojniejszy niż w poprzednim tygodniu. I doprawdy, nic się nie stało. Tylko moje nabożeństwa regularnie kontrolowała Służba Bezpieczeństwa. Także znany mi osobiście prokurator dr Ülsmann regularnie przychodził do kościoła. Ale oszczędzono mi kłopotów.”

    Były świdnicki nadprokurator dr Walter Wagner (1901-1991) dopiero rano 10 listopada, gdy przybył do sądu, dowiedział się, że spłonęła synagoga. Z pomieszczeń sądu widział dymiące zgliszcza i tlący się ogień. Podejrzewał podpalenie, zatelefonował więc do okręgowego prokuratora we Wrocławiu z doniesieniem, że chce podjąć śledztwo. Zabroniono mu jednak wyraźnie czynności śledczych. Wzmiankuje też, że SA-mani albo SS-mani znieważyli czynnie pewnego aptekarza na rynku, gdy tenże potępiał prześladowanie Żydów. Napadnięty zrezygnował z donosu do władz, bo taki donos byłby mu jedynie zaszkodził.

    Różne były reakcje nauczycieli, wspominane do dziś przez uczniów. Mówi się o „kamiennych twarzach”, wielkim zdenerwowaniu, stanowczym odsuwaniu się nauczycieli od kolegi nazisty, gdy radośnie zachęcał do oglądania pogorzeliska synagogi. Niektóre klasy zostały rzeczywiście tam przyprowadzone przez nauczycieli.

    Uczennice szkoły przy dzisiejszym placu Wojska Polskiego nie miały w owym dniu prawie żadnej nauki. Straż pożarna polewała ich szkołę, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się ognia, którego jednak nie gasiła. Kierownik tej szkoły kazał następnego dnia napisać uczniom wypracowanie na temat:”Oko za oko, ząb za ząb…”

    Pewna jedenastoletnia uczennica szkoły mieszczącej się w gmachu obecnego II Liceum Ogólnokształcącego poszła w czwartek 10 listopada z koleżankami do miasta, ponieważ jej szkoła rano była nieczynna. Wspomina:”Na rynku widziałyśmy odłamki szkła leżące na bruku. Nie wiedziałam, że mieliśmy wtedy tak wiele żydowskich sklepów. W oknach wystawowych wszystko było porozrzucane, częściowo wykradzione, częściowo poniszczone. Z pewnego sklepu wybiegł wysoki, chudy Żyd o przerażonym wyrazie twarzy. Jedna z koleżanek szepnęła:To Laufer. Znam go. Idźmy zobaczyć, dokąd spieszy. Pobiegł do synagogi. Nieprzejrzany tłum ludzi stał przed nią. Milczał. A z prostokątnych okien wydobywał się dym.Często przechodziłam obok żydowskiej świątyni. Wtedy zawsze odczuwałam nieco strachu, że ktoś stamtąd wybiegnie, chwyci mnie i wciągnie do środka. Na tym moja fantazja się kończyła. Gdy chciałam sobie wyobrazić, co by mnie tam mogło spotkać, odczuwałam przerażenie i lęk przed czymś obcym, strasznym. A teraz synagoga płonęła, podpalona przez naszych dzielnych SA-manów, a ja nie musiałam się więcej bać. Świątynia była odczarowana i pozbawiona mocy wzbudzania lęku. Dobrze, że się tak stało – powiedziałam głośno. Dzieci potrafią być okrutne i ja także byłam okrutna. (Ethel Gröning Die Hakenkreuzbonbons. Eine private Chronik”, Stuttgart 1974).

    Wiemy na pewno, że oprócz sklepu Pinkusa Laufra zniszczono także sklepy galanterii Gallewskiego (Ericha Kohna) i znajdujący się przy rynku sklep wódczany Emila Laqueura. Zniszczonych sklepów było chyba więcej.

    W roku 1938 mieszkało w Świdnicy już tylko 47 Żydów, podczas gdy w roku 1925 było ich tu 130, w roku 1933 – 114, a w roku 1937 – 49. Nie można ustalić, ilu Żydów aresztowano 10 listopada 1938 roku. Na pewno należał do nich lubiany lekarz świdnicki dr Martin Adamkiewicz, syn radcy sądowego doktora Hugo Adamkiewicza, mieszkający przy dzisiejszej al. Niepodległości pod ówczesnym numerem 12. Lekarz ten podczas pierwszej wojny światowej odznaczony został krzyżem żelaznym pierwszej klasy. Opowiadano, że przy swoim aresztowaniu przypiął sobie ten krzyż do piersi i powiedział do aresztujących go:”Idźmy więc, panowie!

    Wielu Żydów płci obojga doprowadzono na posterunek policji przy dzisiejszej ulicy Zamkowej. Tam każdy z aresztowanych dostawał przymusowo łyżkę oleju rycynowego. Zamknięto ich potem wszystkich w pomieszczeniu z wiadrem pośrodku. Przetrzymano ich razem w zamknięciu 12 godzin, a następnie rozdzielono i po kilku dniach uwolniono. Czy tak, jak w innych miastach Rzeszy, wywieziono kogoś z nich następnie do obozów koncentracyjnych, nie wiemy. Z takich miast śląskich jak Wrocław, Legnica, Bolesławiec, Prudnik, Bierutów, Trzebnica – posłano mężczyzn do obozów: Buchenwald, Oranienburg, Sachsenhausen i Dachau. Prawdopodobnie ze Świdnicy do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie trafiło jednak co najmniej trzech młodych żydowskich mężczyzn: Hermann Epstein, Rudolf Nothenberg oraz Kurt Kohn. Wszyscy zostali potem z niego zwolnieni i wyemigrowali z Niemiec.

    Gdy patrole SA zauważyły, że jakieś mieszkanie żydowskie jest opuszczone, niszczyły je podobnie jak sklepy. Pewna była mieszkanka Świdnicy opisuje, w jakim stanie zastała swoje mieszkanie po powrocie z Berlina, gdzie w konsulacie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej starała się wraz z mężem o wizę emigracyjną do Ameryki:

    Nasze mieszkanie, dziesięciopokojowa willa z kuchnią, tak wtedy wyglądało: Wszystkie meble były poniszczone, rozbite kolbami karabinów. Drzwi były wyłamane, około 5 dywanów, w tym 3 perskie, pocięto na kawałki. Podobnie postąpiono z trzema cennymi obrazami olejnymi. Miśnieńską porcelanę, bardzo cenne wazy i figurki, rozbijano o bufet. W nim potłuczono trzy serwisy porcelanowe. W zdemolowanej sypialni rozcięto pościel. Zniszczono także zupełnie nową bieliznę, kupioną z myślą o emigracji. Zerwano tapety. Częściowo poniszczono pokój dziecięcy i pokój gościnny. Rozbito marmurowy blat umywalki, lustro i wannę kąpielową. Mojemu aryjskiemu adwokatowi, doktorowi Friedrichowi Geislerowi, który oglądał szkody i wyraził się o tym krytycznie, zagrożono aresztowaniem. Zrezygnował z moich pełnomocnictw. Wnocy kryształowejponieśliśmy około 25 tysięcy marek szkody. Władze pozwoliły na podjęcie z naszego konta bankowego 10 tysięcy marek na zakup najniezbędniejszych rzeczy. Za to pozwolenie przelano z naszego konta na konto rządowe drugie 10 tysięcy marek. Za pozwolenie na wywóz części naszego ruchomego mienia musieliśmy uiścić również wysokie opłaty. Nie biorąc pod uwagę kwoty 10 tysięcy marek odprowadzonej na konto rządowe, obliczam, że ponieśliśmy szkody na sumę 35 do 40 tysięcy marek.”

    Ruiny synagogi zostały rozebrane na przełomie roku 1938/1939. Część nagrobków z żydowskiego cmentarza użyto w latach 1941/1942 do brukowania.

    W roku 1939 w Świdnicy żyło już tylko 25 Żydów. Starali się o to, by chociaż ich dzieci mogły opuścić państwo Adolfa Hitlera. Większość udawała się do USA, niektórzy nawet drogą okrężną przez Szanghaj. Dr Adamkiewicz dotarł do Chile, gdzie musiał nostryfikować swój dyplom, zdając wszystkie egzaminy lekarskie w języku hiszpańskim. Po wojnie niektórzy ze świdnickich Żydów osiedlili się w Izraelu.

    Reszta starych Żydów usiłowała pozostać w Świdnicy. Należał do nich między innymi Emil Laqueur, uczestnik pierwszej wojny światowej, który zmarł w listopadzie 1940 roku w Świdnicy na zawał serca i został pochowany na tutejszym cmentarzu żydowskim. Jego żona zginęła na Majdanku.

    W roku 1940 i 1941 garstkę żyjących jeszcze w Świdnicy Żydów umieszczono w tak zwanym „domu żydowskim” należącym do Ericha Kohna, w Rynku pod ówczesnym numerem 27. Stworzono tam rodzaj getta, co przygotowano zarządzeniem z 22 sierpnia 1939 roku o wprowadzeniu obowiązku zgłaszania pomieszczeń wydzierżawianych i użytkowanych przez Żydów. Nakładało ono na aryjskich właścicieli domów obowiązek zgłaszania, że wydzierżawili Żydom mieszkanie. Żydowscy właściciele domów zobowiązani byli zgłosić zajmowane przez siebie mieszkania, mieszkania nie zajęte oraz wynajmowane aryjczykom. Zarządzenie to podpisał nadburmistrz Świdnicy Georg Trenk (1886-1968) przypominając zarazem, że za Żyda uważa się nawet tego, kogo choćby dziadek był Żydem.

    W sądowym rejestrze stowarzyszeń sądu obwodowego w Świdnicy pod numerem 128 wpisano 30 października 1940 roku jako Żydowski Związek Kulturalny gminę żydowską w Świdnicy. Jej przewodniczącym był Erich Kohn urodzony 22 maja 1874 roku. Po raz ostatni Związek został wzmiankowany w Świdnicy pod datą 21 września 1941 roku.

    Jedna z relacji podaje, że wszystkich Żydów z terenu Śląska zgromadzono w obozie przejściowym we Wrocławiu i stamtąd wywieziono do obozów zagłady. Błędna zdaje się być chyba wiadomość, że w roku 1943 lub nawet i 1944 w nędzy żyli jeszcze w Świdnicy niektórzy bardzo starzy Żydzi.

    Jedynym świdnickim Żydem, jaki na miejscu spędził drugą wojnę światową, był lekarz dr Ernst Meyer, który tak samo jak jego kolega po fachu dr Martin Adamkiewicz w czasie pierwszej wojny światowej został odznaczony krzyżem żelaznym pierwszej klasy. Doktor Meyer żonaty z aryjką, córką pastora Kościoła Pokoju Ottona Pfeiffera (1827-1902), był wyznania ewangelickiego. W wieku 82 lat, w lutym 1945 roku wyjechał ze Świdnicy i do końca wojny przebywał w Czechach. Zmarł w Berlinie 29 marca 1946 roku.


    Kategoria: Judaica

    Tagi:

  • Dodaj komentarz

    Dodaj komentarz