Kawka Franciszek i Danuta Saul-Kawka. Część 4. „Listki” i „Witryny”, czyli perypetie muzy regionalnej ▪ Mieczysław Orski

Opublikowano: 19 grudnia 2015, Odsłon: 2 182
  • Z pisarzy liczących się najwyżej w hierarchii ogólnopolskiej Wałbrzych ma Mariana Jachimowicza; tworzy tu poza tym kilkunastu innych autorów, których dorobek książkowy nie przekracza jednej, w najlepszym wypadku dwu pozycji (więcej posiada ich jeszcze Włodzimierz Piotrowski). Sytuacja to o tyle dziwna i zasługująca na chwilę refleksji, że ożywienie literackie w ostatnim czasie osiągnęło w Wałbrzychu, a także w pobliskich Świdnicy, Dzierżoniowie swe apogeum; tylko przodujące kiedyś pod tym względem w byłym województwie wrocławskim Kłodzko wyraźnie podupadło, co należy powiązać z bezdusznym i nieprzemyślanym zlikwidowaniem tu czołowej polskiej imprezy literackiej – Kłodzkiej Wiosny Poetyckiej. Stymulatorem owego ożywienia w wałbrzyskim były zapewne organizowane systematycznie co roku turnieje poetyckie o Lampkę Górniczą, zapoczątkowane przed piętnastu laty przez GDK Kopalni „Victoria”, a także powstały w roku 1977 przy Wojewódzkim Domu Kultury Klub Literacki. Z inicjatywy tego właśnie Klubu, przy pełnym poparciu WDK i Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej, rozpoczęto w Wałbrzychu wydawanie serii tomików i tzw. „listków literackich”; zebrał się już spory pakiet tych prezentacji autorskich, głównie młodego środowiska twórców.

    Można by więc zapytać: czemu jest tak źle, skoro jest tak dobrze? Dlaczego oblicze literackiego Wałbrzycha w skali krajowej jest skromne i nieefektowne, skoro tyle się tu dzieje, skoro dziesiątki piszących czekają dziś na tytuł do pochwały poetyckiej? Przyczyn choroby, dość typowej zresztą dla wielu wyłonionych po reformie województw, jest co najmniej kilka. Raz, że ambitne i rozochocone w swych apetytach środowisko zbytnio się zamykało w sobie, poprzestawało na lokalnych zaszczytach, dwa, że w wyniku ogólnych restrykcji i schorzeń kultury nie umiało sobie znaleźć odpowiednich doradców i sojuszników, trzy, że cieszyło uszy nadmiernie pochlebstwami kilku emisariuszy z metropolii literackich, którzy po prostu w taki sposób starali się odwdzięczyć za różnego rodzaju profity osiągane na miejscu. Prawdziwa sztuka, poezja rodzi się, jak wiadomo, w warunkach autentycznego sporu postaw, konfrontacji warsztatów, rzeczowej krytyki, właściwego mecenatu merytorycznego (takiego np., jaki dany był niegdyś młodym poetom kłodzkim, ale także wrocławskim i innym na Kłodzkich Wiosnach), trudniej jej się wylęgać w atmosferze wzajemnej kokieterii, fatalnych chałtur dokonywanych osobiście (z reżyserią włącznie) co raz na scenie Teatru Wałbrzyskiego przez różnych pisarzy z Bożej i nie tylko Bożej łaski, a reprezentujących wobec spragnionej miejscowej młodzieży twórczej stolicę literatury, sztucznie podsycanych kontaktów z nie istniejącymi w obiegu prawdziwych wartości literackich miesięcznikami typu „Poezja” itp. itd. Co z tego, że w gronie laureatów ogólnopolskiego Turnieju o Złotą Lampkę Górniczą (o najwyższych bodaj nagrodach w kraju) znajduje się z roku na rok więcej miejscowych poetów, skoro w gronie jej jurorów nie ma już bodaj jednego Błońskiego, Sandauera czy Jachimowicza, skoro wyłączono z tego grona zaproszoną niegdyś Urszulę Kozioł, później Jacka Łukasiewicza, sądząc może, iż najbardziej odpowiedni wygląd do wręczania ma stały członek Stanisław Srokowski.

    Jedną z form takiego regionalnego podbijania sobie bębenka są wydawane w Wałbrzychu od roku 1978 i towarzyszące Ścieżkom Literackim wspomniane wyżej „listki literackie”. Pierwsza seria, w liczbie 16 publikacji wyszła w roku 1978. O ile można uznać, choć nie we wszystkich przypadkach, celowość i zasadność tego cyklu pozaoficynowego w jego pierwszym wydaniu, o tyle w powtórkach budzi on ambiwalentne uczucia. Choć już za pierwszym razem można było się zastanawiać, czy przedstawienie mniej znanych albo w ogóle nie znanych publiczności czytelniczej autorów ledwie dwoma lub trzema krótkimi wierszami i sążnistym nieraz życiorysem nie przynosi samym twórcom więcej szkody niż chwały: bo skoro ktoś po długim wyczekiwaniu dobił się wreszcie publikacji, to co o nim może powiedzieć ten nikły szczątek jego twórczości. Chybionym zamierzeniem było z pewnością np. wtłoczenie w sztywna okładkę dwóch dość głośnych wierszy Mariana Jachimowicza i uzupełnienie ich notą biograficzną trzy raz krótszą niż biogramy niektórych innych zasłużonych twórców. Jednak dość pomysłowa forma, a także sposób graficzny realizacji mogły usprawiedliwiać pierwszą serię cyklu.

    Niewiele usprawiedliwień znajduję dla kontynuacji tegoż cyklu edytorskiego. Powtórne zasypanie publiczności życiorysami (z konieczności podobnymi do poprzednich) i zdjęciami autorów kilku wierszy, drukowanych w regionalnej prasie wydaje się pewną przesadą. Zupełnym idiotyzmem jest próba analogicznej prezentacji prozaików wałbrzyskich; zaciekawienia czytelników, którzy rozochocą się fotografiami nowelistów i powieściopisarzy wałbrzyskich, z pewnością nie zaspokoi kilka akapitów przypadkowo wyrwanych z żywego ciała ich niedostępnych na rynku całości utworów. Cóż można powiedzieć o twórczości nowelistycznej Andrzeja M. Marczewskiego na podstawie fragmenciku, w którym bohater – jak się wydaje, młody pisarz – zapala lampę, zaciąga zasłony, zerka na zegarek, wdycha głęboko powietrze i już siada do maszyny, już przesuwają się przed jego oczyma „tamte fatalne minuty”, kiedy przerywa mu dzwonek i wchodzi dziewczyna z propozycją bardziej naturalnego spędzenia czasu; niestety, nie wiemy, co wybiera młody pisarz, bo kończy się „listek”.

    Z przeglądu całości poezji młodych, powstającej aktualnie w regionie wałbrzyskim i prezentowanej głównie w lokalnych wydawnictwach „pozaoficynowych” – już nie tylko w „listach”, a także większych „witrynach” – można wysnuć refleksję o pewnym minimalizmie zamiarów twórczych. Poeci, jakby nie wierząc w swe siły i możliwości, często poprzestają na zapisie najbliższego sobie kręgu doświadczeń i wrażeń, i to zapisie dość uległym wobec nakazów i zakazów tradycji (co się odbija dość niekorzystnie na indywidualnej wrażliwości i wyobraźni wielu z nich). Jest to nadal głównie tradycja różewiczowska czy postróżewiczowska, przesączona przez doświadczenie poetyk okresu małej stabilizacji lat sześćdziesiątych. To np. przypadek najciekawszej dla mnie obok Bogusława Michnika („Dziesięć wierszy”) poetki pierwszej serii „witryn” wałbrzyskich (1978) – Danuty Saul-Kawki; niezwykle bogata wrażliwość, emocjonalność i ciekawie zarysowująca się wyobraźnia nie znalazły jeszcze dostatecznego poparcie czy ośmielenia w zakresie tworzywa. Jest ono właśnie nazbyt posłuszne wobec zaleceń tradycji literackiej; poetka, uwierzywszy w moc głosu wielkich katechetów liryki, nie wychyla się nazbyt z własnym głosem.

    Tę samą uwagę odniósłbym do twórczości Ryszarda Artura Białobrzeskiego („Idy zielone”, 1978), choć jego poezja nie lokuje się w modnej linii postróżewiczowskiej, tylko gdzieś na pograniczu doświadczeń BiałoszewskiegoHarasimowicza. Nieraz celne refleksje znajdują się u Białobrzeskiego interesujący przekaz obrazowy. Tyle że i wielokrotnie przewijają się w tym przekazie wątki i motywy już dość wygaszone w tradycji nowej poezji polskiej – np. agresja codzienności, sprzętów własnego wszelakiego „domostwa”, typowa dla autora „Obrotów rzeczy” i jego następców. A także Harasymowicza umiłowanie tworzenia własnych archipelagów fantastyczno-poetyckich pośród krajobrazów najzwyczajniejszych.

    Poezja Tadeusza Tarnawskiego („Myśli codzienne”) ulega nazbyt wiernie tradycji nie tylko w dziedzinie tworzywa, ale i całej ikonografii, a także sposobu myślenia. „Myśli codzienne” zdają się w zbyt małym stopniu być myślami samego autora i w wielu miejscach nieskutecznie wspiera je pseudozaangażowanie, kiedyś tak  modne. W podobnym kręgu poetyzowania, wyrosłym gdzieś w nudnych latach sześćdziesiątych pod wpływem zaraźliwej poetyki różewiczowskiej, lokuje się wielu innych młodych poetów wałbrzyskich, których znam niestety głównie z owych okazjonalnych listków: a więc Pawła Bryczkowskiego (plus dość łatwa i wtórna krajobrazowość), Lucyny Piotrowskiej (plus swoisty sentymentalizm, również typowy dla poetyk lat sześćdziesiątych), Anny Tatuśko (plus poetycka cepelia), Janiny Jabłeckiej (plus nuty liryki jeszcze młodopolskiej). Natomiast pewne zapowiedzi kryją się w twórczości innych młodych wałbrzyszan, publikowanych w „listkach”, piszę „zapowiedzi”, gdyż  – powtarzam – trudno powiedzieć coś zobowiązującego na podstawie tak nikłego wyboru; a zatem zwłaszcza u Andrzeja Wiktorowicza (znajduję tu te „zapowiedzi” w bardzo konkretnej, a zarazem gęstej i nasyconej znaczeniami wyobraźni), a także u Henryka KrólaFranciszka Kawki, choć obaj także jeszcze mieszczą się zbytnio w kręgu „zadufanych”. Jako jedyny z twórców tej serii Janusz Grzyb wkracza swą poetyką w lata siedemdziesiąte, z dość udanymi niekiedy efektami.

    Sądzę więc, że wielu tworzącym wałbrzyszanom nie stało po prostu mecenatu artystycznego i rzeczowej krytyki. I że gdyby niektórzy spośród nich natrafiło we właściwym czasie na odpowiedni „rezonans percepcyjny”, twórczość ich rozwinęłaby się w sposób bardziej przekonujący i – ponadregionalny.

    Pierwodruk: „Odra” 1980 nr 12, s. 88-89.


    Kategoria: Literatura

  • Dodaj komentarz

    Dodaj komentarz