Świdnica w okresie wojny trzydziestoletniej (1618-1648) ▪ Wiesław Rośkowicz

Opublikowano: 16 maja 2012, Odsłon: 3 257
  • Bogactwo i znaczenie gospodarcze Śląska od wieków „zachęcało” sąsiadujące z nim kraje do jego zawładnięcia. Śląsk, a z nim i Świdnica, wielokrotnie zmieniał przynależność państwową. Od 1526 r. stał się jedną z prowincji wchodzących w skład monarchii Habsburgów. Położenie Śląska w pobliżu centrów kulturowych Europy przyczyniało się do szybkiego przenikania do tego regionu różnego typu „nowinek” z Europy Zachodniej. Już kilka lat po wystąpieniu w 1517 r. w Wittenberdze Marcina Lutra prądy reformacji dotarły do miasta i wkrótce większość jego mieszkańców przeszła na protestantyzm. Monarchia Habsburgów w ciągu szesnastego wieku stała się konglomeratem rożnych narodów, zróżnicowanym dodatkowo wyznaniowo. Sprzeczności w niej występujące doprowadziły w końcu do wybuchu w 1618 r. wojny, która objęła wiele krajów Europy i zakończyła się dopiero po trzydziestu latach podpisaniem pokoju westfalskiego (1648 r.)

    Wojna nie ominęła również Śląska, w tym i Świdnicy. Na ziemi tej toczyły się działania wojenne oraz odbywały się przemarsze i kwaterunki wojsk. Wyjątkowo straszne żniwo wojna zebrała w księstwie świdnicko-jaworskim, a Świdnica z pewnością zaliczała się do miast, które jej skutkami dotknięte zostało najbardziej. Po zakończeniu wojny na terenie księstwa świdnicko-jaworskiego znajdowały się obszary, na których liczba ludności zmniejszyła się o ponad 2/3 w stosunku do okresu sprzed 1618 roku, a niektóre wsie wręcz zupełnie zniknęły z powierzchni ziemi (np. wieś Lauersdorf vel Laurichendorf pomiędzy Bojanicami i Bystrzycą Górną w pobliżu Świdnicy). Przypuszcza się, że na początku XVI w. Świdnica liczyła ok. 11 tysięcy mieszkańców i najpewniej u progu wojny trzydziestoletniej liczba ta zbytnio nie uległa zmianie. Przed jej wybuchem około 1800 osób posiadało obywatelstwo miasta.

    Świdnica słynęła z bogactwa i jeszcze na początku wojny, w latach 1623/24, miała większe dochody od wydatków (191.563 talarów przychodów i 184.723 talarów wydatków). W pierwszych latach wojny Świdnica szczęśliwie nie została bezpośrednio dotknięta jej skutkami, mimo że stany śląskie opowiedziały się po stronie protestanckiego władcy Czech Fryderyka V, tzw. „króla zimowego”. Został on wybrany przez przedstawicieli Czech i Moraw 27 sierpnia 1619 r. Fryderyk V uzyskał również poparcie książąt śląskich. Początkowo ewangelicy śląscy wierzyli, że nie zostaną bezpośrednio dotknięci wydarzeniami w Czechach. Pokładali oni pełną nadzieję w „list majestatyczny” z 1609 r. cesarza Rudolfa II, w którym mieli zapewnioną wolność religijną.

    Zawarty w 1609 r. związek obronny zobowiązywał stany śląskie do udzielania pomocy królestwu czeskiemu. Z powodu skomplikowanej sytuacji politycznej, w lipcu 1618 r. zarządzono zbrojenia na Śląsku. Wystawiono 6000 żołnierzy (4000 piechoty i 2000 jazdy). Na czele wojsk stanął margrabia Johann Georg z Karniowa (kalwin z wyznania). Pochodził on z rodu Hohenzollernów i był w bliskich kontaktach z późniejszym królem Fryderykiem V. Gdy jesienią 1618 r. wojska cesarskie wkroczyły do Czech, Johann Georg z Karniowa udał się tam również z ponad 3000 żołnierzy.

    W wyniku działań wojennych, zakończonych klęską wojsk czeskich w bitwie pod Białą Górą w pobliżu Pragi 8 listopada 1620 r., król Fryderyk V musiał opuścić Czechy. Wojna zaś coraz bardziej zaczęła zbliżać się do granic Śląska.

    Dnia 27 marca 1621 r. przybył do Świdnicy margrabia Johann Georg z Karniowa. Stacjonował on wcześniej z wojskami stanów śląskich na Łużycach (6000 żołnierzy), chroniąc je przed wojskami saskimi. Za zezwoleniem Rady Miejskiej, wraz z oficerami, zamieszkał w Świdnicy. Na czas jego pobytu miasto zwerbowało mały oddział piechoty oraz wystarało się o działa. Dodatkowo 100 mieszczan stróżowało w dzień i w nocy. Wspomniane wojska opuściły 5 kwietnia Świdnicę i udały się na Węgry.

    Kilka miesięcy później do miasta przybyło 5 niewielkich oddziałów wojsk saskich pod dowództwem pułkownika von Schliebena (w tym okresie wojny Saksonia była sojusznikiem Habsburgów). W Świdnicy planowano zakwaterować sztab, a na wsi pozostałych żołnierzy. Jednak do miasta przybyła cała armia. Stosunki pomiędzy pułkownikiem von Schliebenem, a Radą Miejską nie były dobre, tak że dowódca saski żalił się nawet w liście do swego władcy, że świdniczanie nie wręczyli mu kluczy do miasta, powołując się przy tym na jego przywileje. Kwatery żołnierzy były złe, a pułkownikowi nie przekazano nawet specjalnej kwatery i musiał zamieszkać w oberży. Żołnierze sascy wydawali w mieście pieniądze o niskiej zawartości srebra. Były one nazywane Papphahne. Początkowo miały wartość 24 groszy, a po ich wymarszu 13 groszy. Wojska saskie przebywały w Świdnicy do 1 grudnia 1621 r. Podczas ich pobytu ceny żywności w mieście wzrosły aż trzy – czterokrotnie.

    Do końca 1622 r. nastąpiła pacyfikacja Śląska przez żołnierzy cesarskich, a margrabia Johann Georg z Karniowa musiał rozpuścić wojska stanów śląskich i ujść z kraju. Umarł niedługo później (1624 r.)

    Z okresu wojny trzydziestoletniej pochodzi najstarszy widok perspektywiczny Świdnicy. Wykonano go w 1623 r. Przedstawia on miasto w okresie rozkwitu, bez zniszczeń, do których doszło w dalszym czasie wojny. Świdnica była wówczas otoczona potrójnym murem obronnym, do miasta prowadziło siedem bram. Przed murami znajdują się przedmieścia, z których największe i najrozleglejsze znajdowało się przed bramą Dolną.

    W grudniu 1623 r. na terenie księstwa świdnicko-jaworskiego zakwaterowano 1.000 nowo zwerbowanych cesarskich dragonów. Cześć z nich rozlokowano w Świdnicy. Zabierali oni miejscowej ludności wozy z końmi oraz dopuszczali się innych gwałtów. Dla żołnierzy określono warunki zaopatrzenia: kapitan, porucznik, podchorąży oraz kwatermistrz powinni otrzymywać dziennie sześć potraw, trzy garnki wina oraz piwa według potrzeby. Podobnie określone były warunki wyżywienia dla zwykłych żołnierzy.

    Świdnica – 1623 r.

    Lata 1624-1625 to okres nowych obciążeń, pogłębiony przez pogorszenie się jakości pieniądza. Książęta śląscy, aby podołać wydatkom wojennym, wybijali niepełnowartościowe monety. Spowodowało to dewaluację i związaną z tym drożyznę. W Świdnicy doszło w 1621 r. do reaktywowania mennicy. Monety były wybijane do 1623 r. Dopiero w 1624 r. cesarz Ferdynand II wydał zarządzenie, na mocy którego zakazał książętom bicia własnych monet i wprowadził jako urzędowe tzw. grosze cesarskie. Miało to przyczynić się do likwidacji chaosu monetarnego.

    Do nieszczęść wojny doszły powtarzające się co roku na Śląsku epidemie. Nie ominęły one Świdnicy, np. w 1625 r. umarły na nią 423 osoby. Epidemia wybuchła na św. Jana i pierwsze zachorowania stwierdzono w domu kuśnierza przy ul. Kraszowickiej (obecnie ul. Trybunalska). Miała ona być ponoć wywołana zarazkami, które przetrwały w zakupionej odzieży. Epidemia trwała do zimy. Chorych umieszczano w domkach za miastem, aby ograniczyć rozprzestrzenianie się zarazy. Inną „plagą” było zakwaterowanie żołnierzy cesarskich w domach mieszkańców. Jakby tych wszystkich nieszczęść było jeszcze mało, doszła do tego klęska nieurodzaju.

    W 1625 r. nastąpiła dalsza eskalacja wojny. Państwa protestanckie: Anglia, Holandia i Dania zawarły przymierze w celu ratowania sprawy protestanckiej.

    W roku 1626 Świdnica musiała wystawić oddział złożony z 80 żołnierzy. Utworzono z nich kompanię pod dowództwem kapitana von Dönhofa. W ciągu 13 miesięcy wydano na jej zaopatrzenie, żołd i amunicję 10.826 florenów.

    sw_po_99_rynek_pln_016 W 1626 r. naczelny dowódca wojsk cesarskich książę Albrecht von Wallenstein przybył na czele 30 tysięcy żołnierzy na Śląsk. Dnia 23 sierpnia dotarł do Świdnicy. Rajcy miejscy udali się przed bramę Strzegomską, aby przywitać słynnego wodza i wręczyć mu klucze do miasta. Nie przyjął on ich jednak, a wezwał przy tej okazji mieszczan do zachowania wierności cesarzowi. Wallenstein wkroczył następnie do miasta przez bramę Dolną i udał się na kwaterę do domu „Pod Złotym Chłopkiem” (Rynek 8). Był on wtedy własnością dr. med. Henryka Kunitza, ojca znanej później astronomki Marii Kunitz. Razem z Wallensteinem zakwaterowano w mieście wyższych dowódców, zaś pozostałych żołnierzy w okolicznych w wsiach. Żołnierze od razu poczynili w nich wiele szkód, m.in. podpalali domy oraz wypędzali konie i bydło. Gdy następnego dnia wieść o tych wyczynach dotarła do dowództwa, wyznaczyło ono komisję do spraw zaopatrzenia wojska w potrzebne środki żywnościowe. Świdnica musiała dostarczać od pierwszego dnia pobytu armii chleb i piwo. Dnia 24 sierpnia Rada Miejska urządziła ucztę dla Wallensteina i jego generałów.

    Z pobytem Wallensteina związane było interesujące wydarzenie. Podczas dwóch nocy, które spędził w Świdnicy, na rynku musiała być zachowana jak największa cisza, zakazano nawet gwizdania stróżom nocnym, a zegar na wieży ratuszowej nie mógł wydzwaniać godzin. Nic nie mogło zakłócać ciszy nocnej słynnego wodza. Rankiem 25 sierpnia Wallenstein w towarzystwie niewielkiego oddziału huzarów opuścił Świdnicę i udał się do Ołomuńca na Morawach. Jego dwudniowy pobyt kosztował miasto 7241 florenów.

    W ostatnim dniu 1626 roku przybył do Świdnicy pułkownik wojsk cesarskich książę Franz Albrecht von Sachsen-Lauenburg. Zażądał on 7 stycznia 1627 r. kwater dla dwóch kompanii jeźdźców i pięciu kompanii piechoty. Rada Miejska odmówiła, powołując się na rozporządzenie cesarza Ferdynanda II, w którym miała zapewnienie zwolnienia księstwa świdnicko-jaworskiego od kwaterunku żołnierzy. Gdy książę zagroził siłą, odwołała się do starosty księstwa Kaspara von Warnsdorfa. Ten ostatni opierając się na cesarskim przywileju podtrzymał stanowisko mieszczan. Książę wymusił jednak ostatecznie na stanach księstwa świdnicko-jaworskiego utrzymanie wojsk, uzupełnienie jego wyposażenia oraz dodatkowo 20 tysięcy guldenów tygodniowo.

    W Świdnicy ulokowano główną kwaterę księcia wraz ze sztabem i siedmioma kompaniami żołnierzy. Załoga ta była utrzymywana przez miasto, które tygodniowo musiało dostarczyć 8400 funtów mięsa, tyle samo chleba oraz dodatkowo inne produkty żywnościowe. Świdniczanie musieli ponadto przekazać księciu klucze do bram miejskich oraz zgodzić się na wydanie dużej ilości broni z arsenału. Oficerowie i żołnierze żyli przeważnie na koszt właścicieli domów w których mieszkali, gdyż tygodniowy żołd wystarczał im zaledwie na dwa, trzy dni. Dodatkowo w 1627 r. bardzo we znaki dała się zima, podczas niej wiele osób umarło oraz doznało odmrożeń rąk i nóg. Śmierć nie wybierała, umierali mieszczanie oraz żołnierze. Dodatkowo ci ostatni przywlekli ze sobą zarazę, zwaną „chorobą węgierską”. Jakby tych nieszczęść było jeszcze mało, to stopniowo odbierano ewangelikom możliwość odprawiania nabożeństw w świdnickich kościołach.

    Z nadejściem wiosny oczekiwano wymarszu wojsk cesarskich. Dwudziestotygodniowy ich pobyt na terenie księstwa świdnicko-jaworskiego kosztował jego mieszkańców (do 9 kwietnia) 240 tysięcy florenów. Dnia 19 maja książę zażądał w Świdnicy, na zjeździe stanów księstwa, dodatkowo 120 tysięcy florenów na utrzymanie wojsk i jeszcze 1200 florenów tygodniowo na uzbrojenie. Przekonywanie, że zdobycie takiej sumy jest niemożliwe, na nic się zdało. Ostatecznie stany musiały zgodzić się na żądaną kwotę i uiścić ją w trzech ratach po 40 tysięcy florenów.

    Dnia 7 czerwca książę nareszcie wyruszył w drogę i udał się do wojsk Wallensteina w Głubczycach. Pozostawił jednak w Świdnicy dwie kompanie piechoty i jedną kompanię jeźdźców po dowództwem podpułkownika w celu egzekucji należności.

    Wymarsz wojsk księcia Franza Albrechta von Sachsen-Lauenburga wywołał wielką radość w mieście, była ona jednak przedwczesna, książę bowiem przygotował „niespodziankę”. Już po ośmiu dniach od jego wymarszu dostarczono do Świdnicy, z kwatery głównej księcia spod Nysy, list w którym zawiadomił on o umorzeniu pozostałej do zapłacenia kwoty pieniędzy, ale przedłożył nową kontrybucję w wysokości 160 tysięcy florenów. Książę po odniesieniu ciężkiej rany w ramię w bitwie pod Karniowem przybył 29 czerwca znowu do Świdnicy. Zawiadomił on 8 lipca Radę Miejską, że swoje ostatnie żądania finansowe w stosunku do miasta zmniejszył do kwoty 150 tysięcy florenów, lecz suma ta musi być zapłacona w trzech ratach do Świąt Bożego Narodzenia 1627 r. Miasto nie dysponowało jednak już gotówką i musiało oddać klejnoty oraz przedmioty ze złota i srebra.

    W dniach od 9 do 12 sierpnia 1627 r. w Świdnicy i jej okolicy stacjonowało 14-15 tysięcy żołnierzy Albrechta von Wallensteina pod jego osobistym dowództwem. Wojsko zakwaterowano w mieście oraz w okolicznych wsiach. Z ich pobytem wiązały się kolejne dotkliwe obciążenia mieszkańców. Wallenstein otrzymał w 1627 r. od cesarza rozkaz oczyszczenia Śląska z wojsk protestanckich. Również one łupiły jego mieszkańców. Przegnanie ich wcale nie poprawiło doli mieszkańców Śląska, obecnie kontrybucję wymuszały na nich oddziały cesarskie.

    Od jesieni 1627 r. do końca 1628 r. Świdnica była prawie zupełnie uwolniona od kwaterunków żołnierzy. Dopiero 20 stycznia 1629 r. zjawili się w mieście osławieni dragoni Lichtensteina. W Świdnicy dowodził nimi pułkownik Karol Hanibal von Dohna. Dragoni wymusili na mieszkańcach dostarczania im żywności oraz pieniędzy. Żołnierzy tych władze cesarskie wykorzystywały do „zachęcania” ewangelików do powrotu na wiarę katolicką. W tym celu kierowano ich na kwatery do domów protestantów, gdzie mogli hulać do woli. Dopiero gdy jego właściciel przyniósł kartkę od spowiedzi (służyła jako dowód przejścia na katolicyzm), był uwalniany od przymusu „goszczenia”. W Świdnicy zaświadczenie odbytej spowiedzi wydawali dominikanie. Nawet burmistrz miasta Erasmus Junge nie uchronił się przed kwaterunkiem.

    Dnia 20 lipca 1629 r. starosta księstwa świdnicko-jaworskiego Henryk von Bibran wyznaczył nową, złożoną z katolików, Radę Miejską. Nakazała ona ewangelickim duchownym opuszczenie miasta. Tylko nieliczni protestanci pozostali na swoich stanowiskach we władzach miasta. Wynikało to jedynie ze zbyt małej ilości katolików mogących podołać temu zadaniu. Dopiero w styczniu 1630 r. oddziały dragonów Lichtensteina opuściły miasto. Jednak przed ich odejściem przybyli do Świdnicy jezuici w celu kontynuowania dzieła rekatolizacji. Rada Miejska zabroniła mieszczanom uczęszczania na nabożeństwa ewangelickie odprawiane w okolicznych wsiach oraz zarządziła, aby dzieci rodzin protestanckich były oddawane do nauki jezuitom.

    W następstwie powtarzających się petycji na dworze cesarskim Ferdynand II zgodził się 3 sierpnia 1630 r. zwolnić księstwo świdnicko-jaworskie od wszelkich kwaterunków i rozkazał pułkownikowi von Dohna wyprowadzenie wojsk. Wydarzenie to nastąpiło w momencie, gdy doszło do dalszej eskalacji wojny. Spowodowana ona była wmieszaniem się Szwedów do wojny trzydziestoletniej i wkroczenie ich armii w 1630 r. do północnych Niemiec. Doprowadziło to do zmiany sytuacji militarnej i politycznej. Pod wpływem zwycięstw króla szwedzkiego Gustawa Adolfa, elektor saski i brandenburski opuścili obóz sojuszników cesarza i przeszli na stronę szwedzką. Sasi i Brandenburczycy otrzymali polecenie zdobycia Śląska. Dnia 10 sierpnia 1632 r. do Świdnicy weszły oddziały sasko-brandenburskie. Dnia 5 września przybyło do miasta dowództwo sojuszniczych oddziałów. Sasko-brandenburskie wojska liczyły 15 kompanii jeźdźców oraz 10 kompanii piechoty. Ich utrzymanie kosztowało świdniczan znaczne sumy pieniędzy, jednak mieszczanie dawali je chętnie, ponieważ pod ochroną żołnierzy ewangelickich ponownie w kościele parafialnym mogły odbywać się nabożeństwa protestanckie. Otwarto również ewangelicką szkołę łacińską. Po wkroczeniu wojsk protestanckich wypędzono z miasta jezuitów oraz katolickiego proboszcza. Powrócił zaś ewangelicki pastor i nauczyciele.

    W 1632 r. wybuchła kolejna zaraza w mieście. Dnia 7 października karczmarze zwrócili się do Rady Miejskiej z prośbą o wydanie zakazu opuszczania domów przez ludzi chorych i ich przychodzenia na targ. Miało to spowodować ograniczenie rozpowszechniania się epidemii.

    W dniu 17 lutego oraz 18 maja 1633 r. w Świdnicy wybuchły pożary, przy tym ten drugi był znacznie większy. Spowodowały one napływ do wewnętrznego miasta (za murami) dużej ilości uciekinierów ze spalonego południowego przedmieścia.

    Tymczasem w 1633 r. Wallenstein zjawił się ponownie na Śląsku i prawie cały kraj został oczyszczony z wojsk protestanckich. Wallenstein postanowił opanować również Świdnicę.

    Dnia 14 czerwca 1633 r. wkroczył do Świdnicy regiment Szwedów. Z powodu braku wystarczającej ilości kwater do zamieszkania wykorzystywano nawet najbardziej nieodpowiednie miejsca. W dniu 4 lipca 1633 r. wojska Wallensteina otoczyły Świdnicę. We wsiach (Wilków, Niegoszów, Pszenno, Jagodnik i Boleścin) armia jego stanęła obozem. Wielu mieszkańców okolicznych wsi uciekając przed brutalnością żołnierzy schroniło się w obrębie murów miejskich. Protestancka załoga miasta pod dowództwem porucznika Schönfelda otworzyła silny ogień na oddziały przeciwnika. Jednak nie mogła przeszkodzić w usadowieniu się ich na wzgórzu przy ul.Wrocławskiej, na tzw. „Vogelstangeberge” (w miejscu tym obecnie znajduje się Gimnazjum Nr 3). Ostrzał miasta trwał pięć godzin. Jedna z wystrzelonych kul trafiła w dom przy ul. Przechodniej i zdruzgotała mieszkającemu tam poszewnikowi nogę oraz ciężko raniła jego żonę. Inna, która uderzyła w dom balwierza przy ul. Długiej (w pobliżu kościoła św. Stanisława i św. Wacława), zabiła dwie i zraniła śmiertelnie trzy osoby. Również przy ul. Teatralnej został całkowicie zniszczony jeden z domów i trzy znajdujące się tam osoby zginęły. Ażeby przeszkodzić postępom oblężenia obrońcy podpalili kilkaset budynków na przedmieściach przed bramami: Dolną, Piotrową i Kapturową. Przed tą pierwszą znajdował się młyn szpitalny i zniszczeniu w nim uległa duża ilość zboża i mąki. Na szczęście podczas pożaru ocalał młyn papierniczy (znajdował się w pobliżu dzisiejszego skrzyżowania ul. Równej z ul. Mieszka). Ogień został tam ugaszony przez żołnierzy cesarskich. Liczba spalonych w 1633 r. budynków wynosiła około 850. W czasie pożarów uszkodzeniu uległ ponadto kościół pw. św. Mikołaja (już nie istnieje – stał w miejscu dzisiejszego Banku Zachodniego Oddział Świdnica przy al. Niepodległości) oraz kościół pw. św. Michała (obecnie w tym miejscu znajduje się kościół pw. Św. Krzyża). Kościół pw. św. Mikołaja został w 1635 r. kosztem 213 talarów i 24 białych groszy odbudowany. Jednak w 1642 r. wojska szwedzkie niemal zupełnie go zniszczyły i po wojnie trzydziestoletniej nie odbudowano go. Został ostatecznie wyburzony podczas prac w drugiej połowie XVIII w. przy budowie twierdzy świdnickiej. Również kościół pod wezwaniem Św. Ducha (przy dzisiejszej ul. Westerplatte) został spalony w 1633 r. i odbudowano go dopiero w 1700 r. Cudem uniknięto strasznego nieszczęścia, jakim mogła być eksplozja 10.000 kg prochu zmagazynowanego na rynku. Na szczęście podczas pożaru był korzystny kierunek wiatru.

    Dnia 6 lipca pod Świdnicą zjawiła się, dla wsparcia obrońców miasta, szwedzko-sasko-brandenburska armia. Rozłożyła się ona obozem w pobliżu wsi Stary Jaworów, Sulisławice, Zawiszów, Bolesławice i Wierzbna. W pobliżu tej ostatniej wybudowano umocnienia na pobliskim wzgórzu. Wallenstein nakazał usypanie szańców na wzgórzu Kuhberg (wzniesienie przy ul. Bystrzyckiej w Świdnicy). Do walki pomiędzy wrogimi armiami jednak nie doszło, wręcz przeciwnie, zawarto zawieszenie broni na cztery tygodnie. Podczas jego ratyfikacji na tzw. „Zielonym Polu” – znajdowało się pomiędzy Pszennem i Świdnicą, został śmiertelnie ranny przez nieznanego sprawcę książę Ulrich - następca tronu duńskiego (był on dowódcą jednego z regimentów wojsk ewangelickich). Przewieziono go do Świdnicy, gdzie najbliższej nocy umarł.

    Tymczasem w mieście zapanowała wielka bieda. Jak już wcześniej wspomniano za jego murami schroniło się wiele osób, mieszkających wcześniej na przedmieściach oraz w okolicznych wsiach. Spowodowało to olbrzymie przeludnienie. Wiele budynków w Świdnicy było krytych drewnianymi gontami, podczas oblężenia zdejmowano je, aby utrudnić rozprzestrzenianie się pożarów. Jednak w tym okresie wystąpiły ciągłe ulewy, które niszczyły mieszkania. Dodatkowo wkrótce w mieście dał się odczuć brak żywności i zapanował wielki głód. Następstwem tego była straszliwa zaraza. Umarło na nią, nie licząc żołnierzy, do 1 stycznia 1634 r., 16-17 tysięcy ludzi.

    Niejednokrotnie dziennie umierało 200-300 osób. Zaczęło brakować tragarzy i grabarzy do chowania zwłok i nie można było nadążyć z ich usuwaniem z miasta. Trupy leżały nie pogrzebane na ulicach. Bogaci mieszczanie oferowali ogromne sumy, aby zapewnić sobie godny pochówek. Często pogrzebem zajmowali się żołnierze. Z surowych desek zbijali trumny i sprzedawali je po 30-50 dukatów. Ponieważ cmentarze były przepełnione, często zwłoki wyrzucano do fos, a trumny sprzedawano ponownie. W mieście pojawiły się sfory bezpańskich psów pożerających nie pogrzebane szczątki ludzkie. Niektóre z ulic, np. Pańska i Siostrzana, były zupełnie wymarłe. Spośród świdnickich rajców tylko trzech (na sześciu) uszło z życiem. Sytuacja w mieście spowodowała to, że żołnierze zeszli z murów obronnych i obozowali w namiotach na łąkach pod miastem.

    Zaledwie jednak odeszli, rozpoczęły się nowe udręki dla mieszkańców. W październiku przybył do Świdnicy cesarski naczelny radca sądu wojskowego i zażądał zapłacenia 80 tysięcy talarów oraz 1000 dukatów, zezwolił także kapitanowi Kellermanowi za kwotę 40 dukatów na plądrowanie duchownych ewangelickich. Około Zielonych Świątek 1634 r. rozpoczęła się odbudowa miasta. Aby chronić je przed hordami plądrujących żołnierzy, młodzi, krzepcy świdniczanie uzbroili się i ochraniali miasto.

    Wczesnym rankiem 6 stycznia 1635 r. porucznik Klinkowski próbował zdobyć Świdnicę. Ukrył on w czasie nocy swoich żołnierzy w piwnicach spalonych domów i planował wtargnąć do miasta w momencie przejazdu przez bramę Dolną furmanki. Jednakże jego zamysł został udaremniony przez straż mieszczańską, która odpowiednio szybko podniosła most zwodzony i otworzyła ogień.

    W 1635 r. cesarz zawarł w Pradze pokój z Brandenburgią i Saksonią, rokowało to nadzieję na szybkie zakończenie wojny, jednak trwała ona jeszcze trzynaście lat. Ewangelicy w Świdnicy mieli nadzieję, że otrzymają wolność religijną. Tak się nie stało, wygnano ewangelickich duchownych oraz przekazano jezuitom kościół parafialny. Przez pewien okres czasu protestanci uczęszczali na nabożeństwa do kościołów w pobliskich wsiach (w Witoszowie i Pszennie), ale i to zostało im zakazane.

    Do 1647 r. Świdnica posiadała olbrzymią armatę, zwaną „Lochą”, bądź też „Grzmiącą Puszką”. Została ona najpewniej odlana w połowie XV w. w Norymberdze. Do jej przetaczania potrzeba było zaprząc kilkadziesiąt koni. Podczas wojny trzydziestoletniej wystrzelono z niej w dniu 2 lipca 1635 r., kiedy to oficjalnie ogłoszono zawarcie pokoju pomiędzy cesarzem i elektorem saskim. Kula o wadzę ponad 3 cetnarów (ok. 160 kg) poleciała na odległość 2667 kroków. W grudniu 1647 r., z polecenia starosty księstwa świdnicko-jaworskiego Georga Ludwika von Stahremberga, armata została rozbita i przetopiona. Dnia 6 lutego 1648 r., to co z niej pozostało, załadowano do beczek i poprzez Kłodzko zawieziono do Pragi.

    W 1635 r., 1636 r. i 1637 r. miasto musiało ponieść ofiary na rzecz wojsk, które przechodziły przez Świdnicę, po czym przez kilka lat nie było dotknięte działaniami wojennymi. Dnia 31 maja 1642 r. pod Świdnicą zjawił się szwedzki generał Lennart Torstenson. W mieście znajdowały się wtedy dwie kompanie żołnierzy cesarskich pod dowództwem pułkownika Bourré. Dwie dalsze, pod dowództwem sekretarza rady Wittibera i starszego cechu piekarzy Scholza, wystawili mieszczanie. Oblężeni oczekiwali na odsiecz i rzeczywiście książę Franz Albrecht von Lauenburg wyruszył ze swojego obozu pod Wrocławiem, aby pomóc oblężonym. Wódz szwedzki udał się natychmiast jemu naprzeciw i pokonał wojska cesarskie w bitwie pomiędzy Marcinowicami i Szczepanowem w pobliżu Świdnicy (31 maja 1642 r.) W ręce zwycięzców wpadło 2.000 jeńców, 40 sztandarów, 4 działa oraz kasa wojenna. Ciężko ranny książę Franz Albrecht von Lauenburg trafił do niewoli szwedzkiej.

    W dniu 1 czerwca generał Torstenson ponowił oblężenie. Rozlokował on jeden regiment żołnierzy w ruinach obecnej ul. W. Łukasińskiego, drugi za cmentarzem św. Mikołaja (okolice Banku Zachodniego). Rozkazał ponadto zatoczyć działa na wzgórze przy ul. Saperów oraz przed Bramę Witoszowską (rejon obecnej ul. Wałbrzyskiej). Następnie rozpoczęto ostrzał miasta ogniem krzyżowym. Wkrótce rozbito mur w pobliżu bramy Dolnej. Uzbrojeni mieszczanie stanęli przy niej i oczekiwali na szturm. Szwedzi byli już przygotowani do ataku, gdy 3 czerwca dobosz wszedł na wał i biciem w bęben zawiadomił, że dowódca wojsk cesarskich jest gotowy do rokowań. Udał się następnie do obozu szwedzkiego, aby omówić warunki poddania miasta. Kiedy oczekiwano na wynik rokowań, uzbrojeni mieszczanie na krótko się wycofali. Wykorzystali to szwedzcy żołnierze, którzy przez wspomniany wyłom dostali się do miasta i otworzyli bramy. Dalszy opór stał się daremny i miasto się poddało. Żołnierze szwedzcy po wejściu do Świdnicy rozpoczęli jego plądrowanie. Starosta księstwa świdnicko-jaworskiego von Starhemberg i inni urzędnicy musieli wykupić się z niewoli za wysokie sumy pieniędzy. Jezuici zostali zamknięci przez Szwedów w klasztorze Franciszkanów, a następnie na zamku. W końcu pod ochroną eskorty odesłano ich do Wrocławia. Miasto otrzymało polecenie zapłacenia 6000 talarów okupu za miejskie dzwony, nie miało jednak tyle gotówki i w zamian dostarczono wyroby ze srebra oraz odznaczenia bractwa kurkowego.

    Do Świdnicy przybył szwedzki pułkownik Hacke z regimentem piechoty oraz kapitan Bock z kompanią jeźdźców. Pozostała część wojsk szwedzkich podążyła dalej. Pułkownik Hacke nakazał mieszczanom zdanie broni.

    Jeńców rannych w bitwie pod Szczepanowem i Marcinowicami przetransportowano do miasta, wśród nich był książę Franz Albrecht von Lauenburg. Umarł on 10 czerwca w Świdnicy. Jego ciało zabalsamowano i przetransportowano w rodzinne strony. Po pułkowniku Hacke komendę nad miastem przejął podpułkownik Winter, a po nim pułkownik Meier. Kolejnym komendantem miasta został pułkownik Seestädt.

    Szwedzcy oficerowie oraz żołnierze byli bardzo surowi w stosunku do mieszczan. Pułkownik Meier zażądał, aby mieszczanie pod przysięgą zobowiązali się do udzielania mu pomocy. Jednak Rada Miejska, podobnie jak cechy, nie zgodziła się na to. Od tego czasu traktowanie mieszkańców przez żołnierzy się pogorszyło. Pułkownik uznał ich za swoich nieprzyjaciół i nie ochraniał przed gwałtami żołnierzy. Żołnierze szwedzcy często rabowali opuszczone domy. Ponieważ w zniszczonym mieście brakowało stajni, więc Szwedzi nakazali świdniczanom odbudowanie kaplicy św. Piotra i św. Pawła i urządzenie w niej stajni.

    W listopadzie 1643 r. wojska cesarskie pod dowództwem pułkownika CapaunaTappa rozpoczęły oblężenie miasta, trwało ono aż pół roku ! Aby podnieść obronność miasta komendant Seestädt nakazał odbudować uszkodzone odcinki murów miejskich, ponadto oszańcował Bramę Kapturową i w zachowanych kościołach przybramnych ulokował wartownie. Mieszkańcy Świdnicy nie spodziewali się tak szybko nowego oblężenia i nie zdążyli zaopatrzyć się w żywność. Zbliżała się zima, a w mieście brakowało drewna. Około Bożego Narodzenia spożyto prawie całą żywność i świdniczanie, aby je zdobyć, musieli oddawać za nie najlepsze mienie. Szwedzki komendant nie chciał nic oddać z zapasów dla żołnierzy. Niewielka ilość zboża znajdowała się w ratuszu. Mielono je i mąkę sprzedawano po wysokiej cenie. Mąkę mieszano z otrębami, plewami oraz krwią bydlęcą, bądź końską i wypiekano chleb. Z braku innego mięsa, również psy, koty i konie stały się specjałami, a około Zielonych Świąt 1644 r. zabrakło i tego. Zdarzało się, że żołnierze przeszukiwali domy i rabowali resztki pożywienia. W okresie tym także bogaci mieszczanie biedowali, ponieważ zboże było bardzo drogie. Komendant miasta uważał, że zmniejszając liczbę mieszkańców przedłuży czas obrony i w związku z tym otworzył bramy i pozwolił kilkuset osobom opuścić Świdnicę. Żołnierze wtargnęli wówczas do opuszczonych domów, rozebrali je i sprzedawali pozyskane drewno. Niedługo miasto stało się podobne rumowisku. Z 500 domów ostało się w końcu 118, często groziły one zawaleniem.

    Seestädt otrzymał od generała Torstensona polecenie jak najdłuższej obrony Świdnicy, jednak jeżeli miało to już być niemożliwe, miał kapitulować na honorowych warunkach. W końcu doszło do tego. Podczas pertraktacji w sprawie kapitulacji zezwolono jedynie na wolne odejście dowódcom, pozostali żołnierze zostali wcieleni do armii cesarskiej. Wkroczyła ona do miasta 14 maja 1644 r. Świdnica miała znowu cesarską załogę, komendantem miasta został starszy wachmistrz Hegewaldt. Pozostał on na tym stanowisku do końca wojny.

    Według jednego z kronikarzy w 1648 r. w Świdnicy znajdowało się jedynie 118 nędznych domów, mieszkało w nich 200 zubożałych mieszczan. Za murami, w wąskich uliczkach, oraz w opuszczonych domach, było wiele „nieczystości”. Tak, że jeszcze w 1669 r. cech karczmarzy zażądał od władz miasta usunięcia leżącego na pustych miejscach gruzu. Odbudowa postępowała bardzo powoli i Świdnica po tej strasznej wojnie już nigdy nie odzyskała takiego znaczenia na Śląsku, jak przed nią.

    Świdnica z lotu ptaka – 1650 r.

    Opracowano na podstawie:

    1. Krebs J., Die Drangsale der Stadt Schweidnitz im 30jährigen Kriege und speciell im Jahre 1627, (w.) Zeitschrift des Vereins für Geschichte Schlesiens, Bd. 14, Breslau 1878, s.1-40

    2. Radler L., Schweidnitz als Garnisonstadt (1620-1920), Breslau 1937

    3. Radler L., Das Schweidnitzer Land im Dreßigjährigen Krieg (1618-1648), (= Beiheft zum Jahrbuch für Schlesische Kirchengeschichte), Lübeck 1986

    4. Schirrmann W., Chronik der Stadt Schweidnitz, Schweidnitz (ok. 1908)

    5. Schmidt F. J., Geschichte der Stadt Schweidnitz, t.1-2, Schweidnitz 1846-1848

    6. Schubert H., Bilder aus der Geschichte der Stadt Schweidnitz, Schweidnitz (ok. 1912).


    Kategoria: Historia Świdnicy 1526-1742

    Tagi:

  • Dodaj komentarz

    Dodaj komentarz