Ewakuacja Świdnicy w 1945 roku ▪ Edmund Nawrocki

Opublikowano: 16 maja 2012, Odsłon: 3 604
  • Pod koniec pierwszej dekady lutego, kiedy to Armia Czerwona rozpoczęła tak zwaną operację dolnośląską, zaczęto spodziewać się, że walki frontowe mogą przenieść się również na teren Świdnicy. W pierwszej kolejności zarządzono więc opuszczenie miasta przez licznie przebywających tu uciekinierów. Wyjeżdżali oni pociągami w kierunku zachodnim przez Jaworzynę Śląską i Wałbrzych oraz południowym przez Dzierżoniów, Kamieniec Ząbkowicki i Kłodzko; najczęściej zaś linią kolejową prowadzącą przez Mieroszów do Czech. Kolumny wozów ruszały przeważnie na południowy zachód, aby przez Zagórze Śląskie i Głuszycę doliną między Górami Sowimi a Kamiennymi dotrzeć czasem aż w okolice Pragi lub nawet do Bawarii.

    Nazajutrz po pierwszym bombardowaniu miasta, w poniedziałek 12 lutego gdy czołgi radzieckie pojawiły się w odległej o 22 km Kostrzy, przystąpiono do ewakuacji stałych mieszkańców Świdnicy oraz urządzeń zakładów przemysłowych. Rozkaz ewakuacji ogłoszono posługując się samochodem z megafonami. Mieszkańcy udawali się w drogę koleją, samochodami, zwłaszcza ciężarówkami wojskowymi, zaprzęgami konnymi, na rowerach oraz pieszo. Według ustnych relacji, pociągi podstawiane były często z kilkunastogodzinnym opóźnieniem na stacje: Świdnica Miasto, Świdnica Przedmieście, Świdnica Kraszowice, a nawet Szczawienko. Takim podstawionym na stacji Świdnica Kraszowice pociągiem ewakuacyjnym wyjechały rodziny wojskowych niemieckich do Saksonii. Tamże ewakuowano również pociągiem grupę kobiet ze Świdnicy, z których wiele straciło życie w dniach 13 i 14 lutego 1945 roku podczas dywanowego nalotu bombowców angielskich na Drezno. Wozem meblowym udał się spedytor świdnicki wraz z sąsiadami do Czech drogą na południowy zachód i po drodze pozostawił sąsiadów u ich krewnych w Nowej Rudzie. Pewna proletariacka rodzina z ulicy Kościelnej nie chciała opuścić miasta, lecz ukryła się w piwnicy. Stamtąd wyprowadzili ją przemocą żołnierze, załadowali na ciężarówkę i wywieźli przez Kłodzko do Czech. Matka tej rodziny wróciła po dwóch dniach po kryjomu do Świdnicy, aby zabrać pościel i bieliznę pozostawioną w mieszkaniu. Także i inni ewakuowani świdniczanie, którzy przebywali na pobliskich terenach, na przykład w Kłodzku, przekradali się czasem nawet kilkakrotnie do opustoszałego miasta, aby stąd zabrać różne potrzebne im rzeczy. Ewakuacja Świdnicy trwała co najmniej tydzień, czego dowodem jest, że jeszcze w sobotę 17 lutego na dworcu wiele osób oczekiwało na pociąg ewakuacyjny.

    W Czechach znalazły się też niektóre urządzenia przemysłowe dzisiejszej Fabryki Aparatury Przemysłowej „PAFAL” S.A. ze Świdnicy oraz nieistniejącej już Świdnickiej Fabryki Urządzeń Przemysłowych w raz z zabraną przez magazyniera tej fabryki szkatułką z platyną.

    Podróż do głębi Czech niektórych uciekinierów świdnickich trwała w warunkach wojennych nawet i dziesięć dni, a podróż wozami do Bawarii przez Czechy – nawet sześć tygodni. Po zakończeniu podróży uciekinierów umieszczono w szkołach, gdzie sypiali na rozścielonej na podłodze słomie, w barakach obozowych albo dokwaterowano miejscowym mieszkańcom.

    Wśród ewakuowanych do Czech była też grupa polskich robotnic przymusowych zatrudnionych w zakładach magnezytowych (byłe Dolnośląskie Zakłady Magnezytowe S.A. w Świdnicy). Grupa ta około połowy lutego musiała przybyć do punktu zbornego w urzędzie pośrednictwa pracy (Arbeitsamt) mieszczącym się w budynku dzisiejszego internatu Liceum Ogólnokształcącego – Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Kolarstwie w Świdnicy przy ulicy Wałbrzyskiej. Stąd pod konwojem, wśród śniegów i mrozów prowadzono kobiety ku granicy czeskiej. Zdane na własny prowiant, przeżywały ostrzeliwanie z powietrza i nocowały w zimnych, opuszczonych budynkach fabrycznych. Po drodze napotkały kolumnę wynędzniałych więźniów obozów koncentracyjnych, nad którymi pastwili się SS-mani. Widziały jak tresowane psy wciągały ciała więźniów do rowu. Kobiety doprowadzono do Trutnova, gdzie pracowały w fabryce i w maju 1945 roku zostały wyzwolone przez Armię Czerwoną.

    W lutym 1945 r. Świdnica nie została jeszcze objęta ewakuacją totalną, więc w mieście pozostali ci z mieszkańców, których obecność była nieodzowna albo którzy uzyskali od władz wojskowych specjalne zezwolenie. Byli to między innymi członkowie zawodowej straży pożarnej, policja, prokurator, niektórzy urzędnicy administracji, gospodarki i sądownictwa, pracownicy elektrowni, gazowni i wodociągów miejskich, elektrycy, piekarze, rzeźnicy, lekarze, aptekarze, duchowni obu wyznań, katolickiego i ewangelickiego. Pozostało również nieco niezdolnych do ewakuacji osób w wieku podeszłym wraz ze swoimi opiekunami w mieszkaniach własnych czy w domu starców przy ulicy Sprzymierzeńców. W ewakuowanej Świdnicy pozostał też zbiegły z obozu Żyd niemiecki Josef Blumenfeld (zmarły po wojnie w RFN), ukrywający się w domu Agnieszki Faron przy ulicy Kotlarskiej 20, jak również ukryty na ulicy Kazimierza Pułaskiego pewien dezerter z wojska niemieckiego.

    Aby w zagrożonym nalotami mieście zabezpieczyć swobodę poruszania się, straż pożarną wraz z wyposażeniem zakwaterowano w Bystrzycy Dolnej oraz w Witoszowie Dolnym. Jeden z członków tej straży podaje, że wiosną 1945 r. straż pożarna nie miała wiele do roboty, ponieważ w wyludnionej Świdnicy nie było czego gasić. Członkowie straży obserwowali codziennie wieczorem radziecki samolot Polikarpow Po-2, popularnie zwany: „Kukuruźnik”, który wykonywał regularny lot wzdłuż pasm Przedgórza Sudeckiego. Dopiero pod koniec wojny, w fazie totalnej ewakuacji, 6 maja 1945 r. otrzymała straż pożarna rozkaz wyjazdu do Czech. Udała się tam ze sprzętem, ale po kilku dniach, wkrótce po kapitulacji Niemiec, powróciła znów z całym wyposażeniem do Świdnicy.

    Już w okresie poprzedzającym ewakuację miasta wydarzyło się w Świdnicy kilka morderstw oraz wiele samobójstw, które nasiliły się w okresie późniejszym. Popełniali je przeważnie ludzie starzy wybierający raczej dobrowolną śmierć niż trudy tułaczki. Najbliższych swoich mordowali i zazwyczaj potem samobójstwem kończyli ci, którzy w istnieniu Trzeciej Rzeszy upatrywali swój ostateczny cel życiowy i zagłada państwa stanowiła dla nich całkowitą katastrofę.

    Księga zgonów USC oraz księgi zmarłych parafii świdnickich zachowały wzmianki o takich samobójstwach. I tak 21 stycznia otruły się gazem świetlnym dwie siostry w wieku 83 i 74 lata, 22 stycznia – 82-letnia rencistka z 42-letnią córką. 23 stycznia rzucił się pod koła ciężarówki na ulicy Grodzkiej przed domem nr 19 51-letni uciekinier z powiatu oleśnickiego, którego żona przebywała w Gross Rosen. 28 stycznia prawdopodobnie rodzice otruli gazem dwoje dzieci w wieku 5 i 4 lata. 29 stycznia powiesił się 51-letni adwokat z Wrocławia. 3 lutego otruła się gazem 82-letnia wdowa, 15 lutego 23-letnia sprzedawczyni, 21 lutego – 60-letnia kobieta. Około 28 lutego otruła gazem swą 79-letnią matkę i siebie pewna 43-letnia mężatka, która przedtem kazała ewakuować swego synka (po wojnie został on lekarzem w RFN). 2 marca znaleziono zwłoki otrutego gazem małżeństwa w wieku 76 i 70 lat, a nazajutrz – zwłoki 51-letniego prokuratora świdnickiego oraz jego rodziny: 48-letniej żony i dwóch jej sióstr w wieku 60 i 59 lat. 8 marca odkryto w jednym mieszkaniu zwłoki 79-letniego mężczyzny i 80-letniej kobiety, którzy otruli się gazem. Między 23 a 25 marca zastrzelił się 35-letni urzędnik administracji. 29 marca znaleziono otrute gazem: 63-letnią mężatkę i 71-letnią wdowę. Śmiercią naturalną zmarło w mieście w okresie od 24 lutego do 7 maja 1945 roku zaledwie 16 osób narodowości niemieckiej, wszystkie w wieku podeszłym.

    Na przedwiośniu i wiosną roku 1945, kiedy skończyły się mrozy i zima i wydawało się, że sytuacja na froncie uległa stabilizacji, zakwaterowani w pobliskich rejonach, na przykład w Górach Sowich czy Kamiennych, niektórzy świdniczanie zaczęli po kryjomu wracać do miasta. Odżywiali się tu zapasami znajdowanymi w piwnicach i ukrywali przed wojskową komendą miasta. Komenda ta szczególną srogość przejawiała w stosunku do żołnierzy niemieckich, którzy odłączyli się od swoich jednostek i uważani byli za dezerterów. Wielu takich żołnierzy rozstrzelano jeszcze w początkach maja 1945 r. i pochowano w dole obok cmentarza w Pszennie.

    O braku obaw niektórych mieszkańców Świdnicy przed frontem świadczy między innymi fakt, że 13 kwietnia sprowadzono ze Srebrnej Góry zwłoki zmarłej tam kobiety i pochowano je, zapewne w grobie rodzinnym, na jednym ze świdnickich cmentarzy. Zdarzyło się też w kwietniu, że pewna ewakuowana rodzina wsiadła w Pradze do pociągu i przez Berlin przyjechała nielegalnie na stację Świdnica Kraszowice.

    Kiedy u początku operacji praskiej, w dniu 7 maja 1945 roku zarządzono totalną ewakuację Świdnicy, niektórzy przebywający w mieście legalnie czy nielegalnie mieszkańcy opuścili miasto. Uciekali przy pięknej pogodzie przeważnie pieszo lub na rowerach. Nie uciekli jednak daleko, bo wkrótce ogarnęły ich wojska radzieckie.


    Kategoria: Historia Świdnicy 1742-1945

  • Dodaj komentarz

    Dodaj komentarz