Katastrofa na Jagiellońskiej ▪ Andrzej Dobkiewicz

Opublikowano: 17 maja 2012, Odsłon: 6 443
  • W majowe przedpołudnie 1956 roku w centrum Świdnicy mieszkańcy usłyszeli potężny, nietypowy huk. Jakie był ich zdziwienie, kiedy na środku ulicy Jagiellońskiej zobaczyli rozbity samolot…

    katastrofa_na_jagiellonskiej_001 W pierwszych latach powojennych na terenie Polski znajdowała się olbrzymia ilość różnego rodzaju, poniemieckiego, sprzętu lotniczego, który w wielu przypadkach pozostawał w bardzo dobrym stanie i z powodzeniem był adaptowany do różnych zadań. W ten właśnie sposób do lotnictwa cywilnego trafiło pięć samolotów szkolno-treningowych Heinkel He-72 Kadett” (oznaczenia w Polskim Rejestrze Statków Powietrznych: SP-AFN, SP-AGA, SP-ARI, SP-BLL, SP-ISA). Nas interesuje historia pierwszego, oznaczonego symbolem SP-AFN, który został wyprodukowany w 1934 roku (numer seryjny 788). Był to dwumiejscowy, dwupłatowiec o konstrukcji drewnianej z 7-cylindrowym silnikiem gwiaździstym BMW Bramo Sh14 A (numer fabryczny 25435). Samolot został odnaleziony w 1945 roku na lotnisku w Malborku i po roku czasu włączony do eksploatacji, najpierw w Bydgoszczy – gdzie miał miejsce jego remont, potem w Aeroklubach Warszawskim i Gdańskim, a od marca 1950 roku stał się własnością Ligi Lotniczej z siedzibą w Jeleniej Górze. Po generalnym remoncie w Poznaniu i przemalowaniu z koloru srebrno-czerwonego na ciemnozielony, służył jako samolot holowniczy dla szybowców. I w tej roli był używany w maju 1956 roku, podczas zgrupowania reprezentacji narodowej polskich szybowników na lotniskach w Jeżowie Sudeckim i Jeleniej Górze.

    9 maja pilotka szybowcowa Maksymiliana Czmielówna (obecnie Maksymiliana Czmiel-Paszyc) wylądowała swoim szybowcem typu SZD-9bis Bocian” w Gliwicach, gdzie został detaszowany nasz „Kadett” SP-AFN, celem przyholowania szybowca z powrotem do Jeleniej Góry. Załogę samolotu stanowiły dwie osoby (w niektórych opracowaniach mówi się błędnie tylko o jednej) 22-letni pilot Władysław Oleksiewicz i mechanik Czekański, który w drodze powrotnej z Gliwic leciał w szybowcu razem z Czmielówną.

    Urodzona 21 lutego 1932 roku w Hernes we Francji Maksymiliana Czmielówna - popularnie zwana „Maxi” – była już wtedy mimo stosunkowo młodego wieku znaną i doświadczoną pilotką. Pierwszy samodzielny lot szybowcem odbyła w roku 1949, rok później uzyskała licencję pilota samolotowego. W 1952 roku po zdobyciu tak zwanego pierwszego z trzech diamentów Diamentowej Odznaki Szybowcowej rozpoczęła się jej błyskotliwa i długotrwała kariera sportowa na podniebnych arenach wielu polskich i zagranicznych konkursów szybowcowych. Liczne sukcesy zaowocowały przyznaniem młodej, utalentowanej szybowniczce w 1955 roku Medalu „Za Wybitne Osiągnięcia Sportowe” oraz zapewniły „Maxi” stałe miejsce w szybowcowej kadrze narodowej.

    10 maja 1956 roku około godziny 10.45 samolot z holowanym szybowcem znalazł się nad Świdnicą. Ponieważ pilot Oleksiewicz miał tu rodzinę zamieszkałą przy ulicy Komunardów, pragnął się popisać przed nią niskim przelotem nad miastem. Według obiegowej wersji wydarzeń, która jest najczęściej cytowana w różnych publikacjach na ten temat, przy kolejnym okrążeniu Świdnicy na małej wysokości, lina holownicza zaczepiła o metalową ozdobę dachu kamienicy przy ulicy Jagiellońskiej 24, co miało być bezpośrednią przyczyną uderzenia samolotu o ziemię. Ta wersja, podobnie jak często powielana, błędna informacja, jakoby samolot, który rozbił się w Świdnicy, to Buecker Bue 131 Jungmann” (podobny w wyglądzie do „Kadetta”), nie do końca jest prawdziwa.

    Rzeczywiste przyczyny wypadku podała w swoim raporcie komisja badająca przyczyny katastrofy. Do akt tych dotarł miłośnik lotnictwa i redaktor naczelny czasopisma „Lotnictwo z Szachownicą” – Wojciech Sankowski. Dzięki jego uprzejmości mieliśmy wgląd do wypisu z protokołu komisji. Czytamy w nim między innymi:

    katastrofa_na_jagiellonskiej_005 Lot nad Oleśnicą (od redakcji – błąd nazwy miejscowości w protokole, powinno być Świdnicą) odbywał się na wysokości około 50 metrów. W pobliżu zamieszkania rodziny Oleksiewicza (od redakcji – czyli w pobliżu ulicy Komunardów) pilot wykonał zakręt o dużym podcięciu i holowany szybowiec został wyniesiony ponad samolot. Czmielówna, gdy to zobaczyła, nachyliła hamulce aerodynamiczne, chcąc zająć swoje miejsce. Napięta lina spowodowała jednak uniesienie ogona samolotu i obniżenie się całego zespołu. W ostatniej chwili mechanik na polecenie pilotki zdołał odczepić szybowiec, który raptownie nabrał wysokości. Samolot jednak nie został już wyprowadzony ze stromego lotu i uderzył pod kątem dziewięćdziesięciu stopni w jezdnię.

    Z protokołu wynika więc, że pionowe pikowanie w dół na małej wysokości – całe wydarzenie miało miejsce kilkanaście metrów nad dachami kamienic – sprawiło, że pilot nie zdążył poderwać maszyny do góry i ta uderzyła w jezdnię ulicy Jagiellońskiej w okolicach kamienic numer 22-24. Protokół nie wspomina o zahaczeniu liną holowniczą ozdobnego płotku na dachu kamienicy. Zresztą, nawet jeżeli tak się stało w momencie upadku samolotu, nie było to bezpośrednią przyczyną katastrofy.

    Późniejsze śledztwo wykazało, że nie był to pierwszy tak niski przelot Oleksiewicza nad Świdnicą. Wcześniej dokonywał on już takich przelotów kilkakrotnie. Około 11.30, czterdzieści minut po wypadku, urodzony w Piotrkowie Trybunalskim Władysław Oleksiewicz zmarł w karetce, w drodze do szpitala. Zginął w 22. rocznicę swoich urodzin. Był żonaty z Haliną z domu Konopacką, a mieszkał w Lisich Kątach koło Grudziądza, gdzie jest lotnisko.

    Nic nie stało się lecącym szybowcem pilotce Czmielównie i mechanikowi Czekańskiemu. Ich „Bocian” doleciał na lądowisko pod Pszennem (dawne niemieckie lotnisko polowe), które było użytkowane przez Rosjan. Po złożeniu wyjaśnień Rosjanie zwolnili obie osoby.

    Wobec poważnego zniszczenia samolotu Heinkel He-72 Kadett” SP-AFN, pod datą katastrofy – 10 maja 1956 roku, został on wykreślony z Polskiego Rejestru Statków Powietrznych.

    Maksymiliana Czmielówna po „świdnickim” wypadku nie zrezygnowała z pasji latania. Startowała w wielu zawodach szybowcowych w kraju i za granicą odnosząc ogromne sukcesy. Ustanowiła 3 rekordy świata i 5 rekordów Polski, trzykrotnie zdobywała wicemistrzostwo Europy, była dwa razy mistrzynią oraz siedem razy wicemistrzynią Polski. Na szybowcach wylatała ponad 4400 godzin i przeleciała ponad 151 tysięcy kilometrów. Za swe nieprzeciętne osiągnięcia na rzecz polskiego lotnictwa została nagrodzona przez zarząd Aeroklubu Polskiego odznaką (w kształcie okrągłego medalu) „Zasłużony Działacz Lotnictwa Sportowego”. W 2007 roku od Międzynarodowej Federacji Lotniczej (FAI – Fédération Aéronautique Internationale) otrzymała Medal imienia Pelagii Majewskiej, który może być przyznany tylko raz w roku, jednej szybowniczce, za wybitny wyczyn sportowy lub specjalne zasługi.

    Maksymiliana Czmiel-Paszyc wciąż jest czynną pilotką. Reprezentuje Aeroklub Leszczyński. W sierpniu 2011 roku 79-letnia zawodniczka startowała w X Szybowcowych Mistrzostwach Polski w klasie Klub.

    Dzięki uprzejmości redaktora naczelnego periodyku historycznego „Lotnictwo z Szachownicą” – Wojciecha Sankowskiego, prezentujemy Państwu użyczone autorowi powyższego opracowania, Andrzejowi Dobkiewiczowi z „Nowego Tygodnika Świdnickiego” unikatowe dokumenty oraz zdjęcia archiwalne z miejsca katastrofy samolotu na ulicy Jagiellońskiej, wykonane na potrzeby komisji badającej przyczyny wypadku.


    Kategoria: Historia Świdnicy 1945-1989

    Tagi:

  • Komentarze: 3

    1. Jeleniogóranin pisze:
      13 października 2015, o 19:54

      Nie ważne, kto pilotował szybowiec – dowódcą zespołu jest pilot samolotu holującego. Lot powinien odbywać się na bezpiecznej wysokości, zazwyczaj po trasie na 400 metrach. Przyczyną tej katastrofy jest naruszenie przepisów wykonywania lotów przez św. pamięci dowódcy samolotu, i należy do znanej grupy przyczyn: „odwiedziny”.


    2. Pilot pisze:
      17 marca 2018, o 19:59

      Mochowik – to bzdury i kłamstwa!!!


    3. Stanisław pisze:
      26 lipca 2020, o 23:34

      Ustalenia komisji odbiegają od rzeczywistego przebiegu katastrofy. Samolot rzeczywiście zaczepił liną holowniczą o coś na dachu budynku, ale prawie natychmiast się zerwał i zsunął w dół zaczepiając z kolei o gałęzie drzewa rosnącego na brzegu chodnika (gatunku drzewa nie pamiętam, w każdym razie było wysokie). Wisiał pionowo kokpitem w dół przez dłuższą chwilę, widać było z dołu twarz pilota. Od kokpitu do jezdni mogło być jakieś 6 metrów, ale mogłem mieć wtedy inną ocenę wysokości, miałem 13 lat. W końcu hol puścił, albo może gałąź się złamała. Końcówka zgadza się z raportem, samolot uderzył pionowo w asfalt.


    Dodaj komentarz