Początek planowego wysiedlania Niemców ze Świdnicy ▪ na podstawie niemieckojęzycznego tekstu opracował: Edmund Nawrocki

Opublikowano: 19 maja 2012, Odsłon: 2 735
  • W zbiorach Horsta Adlera z Ratyzbony znajduje się udostępniony mi maszynopis zawierający sprawozdanie z działalności niemieckiej Caritas, która w latach powojennych działała w Świdnicy. Według tego sprawozdania, początek planowego wysiedlania Niemców ze Świdnicy przebiegał następująco:

    W poniedziałek 22 lipca (według innych źródeł w niedzielę 21 lipca) 1946 roku w Świdnicy wywieszono plakaty z nakazem stawienia się ludności niemieckiej gotowej do opuszczenia miasta na dworcu w Kraszowicach. Miasto podzielone było na pięć okręgów, z których każdy obejmował określone ulice. Mieszkańcy każdego wymienionego okręgu mieli stawić się w określonym dniu.

    Pierwszy wyjazd miał nastąpić we wtorek 23 lipca 1946 roku. W tym dniu od godzin rannych, przy ogromnym upale zbierali się obarczeni bagażami Niemcy na danych ulicach i pod konwojem milicjantów prowadzeni byli do odległych o około 4 kilometry od centrum miasta Kraszowic. Droga ta była szczególnie uciążliwa dla ludzi starych i chorych, którzy czasami porzucali w drodze swoje bagaże, nie mogąc ich dalej unieść. Niektórzy mieli na sobie kilka ubrań, na przykład nawet futro, aby móc je zabrać ze sobą. Wysiedleńców umieszczono w barakach znajdujących się przy dworcu kraszowickim. Każdego przydzielano do określonego wagonu bydlęcego. Mianowano też kierowników wagonów. W wagonach panował wielki ścisk, bo na jedną osobę przydzielano mniej więcej pół metra kwadratowego przestrzeni.

    W barakach zgromadzono około 1700 osób. Panował wielki zaduch. Kilku pracowników Caritasu otrzymało przepustki umożliwiające dostęp do baraków. Ponieważ była ich niewielka liczba, przy panującym bałaganie, na „zakazany” teren wtargnęła sprytnie jeszcze pokaźna liczba młodych Niemców, skorych do pomocy.

    Pracownicy Caritasu starali się dostarczyć wysiedlanym jedzenie i napoje. Przywozili herbatę w dużej beczce i rozdzielali bułki. Niemiecka pielęgniarka zakonnica udzielała pierwszej pomocy na przykład przy skaleczeniach i omdleniach.

    Po spędzeniu nocy w barakach, gdzie nie było można z powodu ścisku się położyć, a tylko można było siedzieć na swoich bagażach, następnego dnia wysiedleni musieli przenieść swoje bagaże do tak zwanej „kontroli celnej”. Polegała ona na rozpakowywaniu bagażu na stołach i zabieraniu cennych przedmiotów, np. zegarków, wiecznych piór, łańcuszków z krzyżykami, a nawet lepszej bielizny czy ubrań.

    Barak z urzędującą przy stołach „komisją kontroli celnej” stał u podnóża wysokiego nasypu kolejowego. Po kontroli, wysokim nasypem, na który prowadziło 15 stopni, trzeba było przejść jeszcze około 500 metrów do wyznaczonego wagonu bydlęcego ponieważ pociąg stał daleko od baraków. Wtedy szczególnie przydatni okazali się młodzi Niemcy, którzy pomagali nieść ciężkie bagaże wysiedlanych. Byli oni tolerowani przez członków „komisji celnej”, ponieważ w kieszeniach przechowywali zegarki skradzione wysiedlanym i za nagrodą w postaci wódki dostarczali je potem do domów pracujących w pocie czoła „rewizorów celnych”.

    Pierwszy pociąg z wysiedleńcami odjechał z Kraszowic w środę 24, drugi – w czwartek 25, a trzeci – w piątek 26 lipca 1946 roku Potem doszło do zatrzymania wywózki. Około 3500 Niemców zaplanowanych do wyjazdu w sobotę 27 i w niedzielę 28 lipca – mogło wyjechać dopiero w czwartek 1 sierpnia wieczorem i w piątek 2 sierpnia rano. Nie podstawiono bowiem planowanych pociągów i wysiedlani musieli koczować w barakach albo na polu obok torów. Niektórzy oczekiwali w wagonach, które już podstawiono, ale bez lokomotywy.

    Wysiedleńcy dostawali dzięki staraniom niemieckiego proboszcza księdza Ericha Puzika i sióstr zakonnych chleb, bułki, herbatę i zupę. Żywność i napoje dowozili młodzi Niemcy – ochotnicy działający z polecenia niemieckiego Caritasu. Także władze polskie organizowały zaopatrzenie w żywność, jednak w niewystarczającym stopniu.

    Młodzież niemiecka znalazła w ogrodzie plebanii dużą beczkę na kołach, która służyła zapewne do przywożenia wody do podlewania. Beczkę tę wyczyszczono i dowożono nią herbatę na stację w Kraszowicach. Nazywano ją „Herbatawagen”. Napój przyrządzano w domu zakonnym sióstr elżbietanek w Kraszowicach i około pięć razy dziennie transportowano jakieś 2 kilometry na stację kolejową.

    Pociągi ze świdniczanami odjeżdżały do 20 sierpnia. Potem wywożono nimi Niemców ze wsi otaczających Świdnicę.

    12 sierpnia 1946 roku chciano wysiedlić księdza proboszcza Ericha Puzika. Jednakże polski proboszcz ksiądz prałat Stanisław Marchewka (1883-1960) interweniował w tej sprawie u władz i wyjednał, że niemiecki proboszcz opuścił Świdnicę dopiero 14 października (według innych źródeł 14 listopada) 1946 roku. Przypuszczać możemy, że pierwsze dwie próby wysiedlenia księdza Puzika podjął Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Świdnicy z własnej inicjatywy chcąc się przypodobać swoim przełożonym. (Dziś w naszym mieście także różne instytucje podejmują celem przypodobania się przełożonym różne bzdurne inicjatywy).

    Na początku października roku 1946 rozpoczęto następne planowe wysiedlanie Niemców ze Świdnicy. Wtedy to 7 października 1946 roku na dworcu w Kraszowicach zmarł na zawał serca 57-letni kupiec świdnicki Johann Jakob Scholl. Rodzinie pozwolono wrócić do zapieczętowanego już mieszkania celem zorganizowania pogrzebu.

    W początkach października padały ulewne deszcze. Wysiedleńcy przebywali przemoczeni na dworcu w Kraszowicach, a nawet do bydlęcych wagonów lała się woda z dziurawych dachów.

    Akcje wysiedleńcze odbywały się jeszcze w grudniu 1946 roku i na wiosnę 1947 roku, na przykład 30 kwietnia w 1947 roku. Wtedy to kontrola celna odbywała się w Dzierżoniowie, daleko od dworca, dokąd Niemcy musieli dźwigać swoje bagaże.

    Później nie wypuszczano już Niemców ze Świdnicy, ponieważ potrzebowano niemieckich fachowców do pracy w przemyśle. Dopiero od jesieni roku 1956 pozwalano im wyjeżdżać. Dawano nawet wagon do którego mogli załadować swoje rzeczy, także meble. Wtedy to opuścili Dolny Śląsk prawie wszyscy moi uczniowie Niemcy, których uczyłem w klasach z niemieckim językiem wykładowym w Liceum Pedagogicznym w Świdnicy.


    Kategoria: Historia Świdnicy 1945-1989

  • Dodaj komentarz

    Dodaj komentarz