Siedział ogromnie przygnębiony, zdruzgotany wprost sytuacją, w której się znalazł. Wychowawca coś tam gadał do grupy rówieśników zebranych na świetlicy, a on myślał o jednym… jakby tutaj rozwalić kraty – te przeklęte „firanki” – w oknach schroniska, zbiec i pohulać po wolności! On, „Szajbus” – jak go nazywano na parafii – któremu do tej pory wszystko się udawało, wcześniej czy później, teraz był bezradny. Ot, rozpacz! Choć i dyńką walić w mur!!! Wczoraj próbował zwiać z Państwowego Schroniska dla Nieletnich (PSdN). Zdawało mu się, że jest młody, sprytny, ma charakter w nogach i szczęście! Nic z tego nie wyszło, a tak już był bliski celu. Znienacka strzelił w długą, gdy wychowawcy przeprowadzali jego grupę przez ulicę – tak na chama. I byłoby mu się udało, gdyby nie zawadził nogą o konar w parku i nie przewrócił się. Wtedy dopadł go „Grubas”, instruktor z warsztatów, a że się próbował wyrwać, dostał kopa i piąchą po grzbiecie. To go przygłuszyło i spokorniał! Uśmiechnął się sam do siebie, humor mu się poprawił na moment, kiedy przez myśl przebiegły mu wspomnienia ucieczek z… domu, szkoły, pogotowia opiekuńczego, z ośrodka szkolno- wychowawczego. Tak – stuknął się w czoło – ale tam nie było krat w oknach i wysokich murów!
Przyszedł na świat jako czwarte dziecko w rodzinie robotniczej w dużym mieście. Ale… na dom tyrała tylko matka – sprzątaczka i to od kiedy tylko pamięta. Ojciec mówił najczęściej po pijaku, że to normalne że domem i dziećmi powinna zajmować się kobieta. Ojciec… jaki tam zresztą z niego ojciec, ot… pijaczek ochlaptus i nierób. On co tylko mógł wykradał rodzinie i zamieniał na kielicha, najczęściej na jabola a bywało że i na „błękit Paryża”! Po pijaku robił awantury w domu, bił dzieci i żonę. Starsze rodzeństwo wyprowadziło się „na swoje”, brat nawet wyjechał do EF-u. Matka parę razy próbowała się od niego uwolnić, ale nic z tego nie wyszło, chociaż nie miała z nim żadnego ślubu. Przepędzany wracał ze skruchą, że „już się to nie powtórzy”, ale gdzie tam, powtarzało się. Kiedyś, po jednej z pijackich awantur tatuśka, zwiał z domu na dobre. Przenocował w piwnicy, a potem, z rankiem, poszedł w miasto, jeździł tramwajami, obserwował życie. Gdy go te jazdy zmęczyły, położył się na ławce w parku, do słonka; i chyba przysnął, bo nie zauważył jak podszedł do ławki chłopak, który mu się bacznie przyglądał. Dopiero jak ten dotknął jego ramienia, ocknął się. Tak poznał „Śrubę” – uciekiniera z poprawczaka, doliniarza i złotą rączkę. „Śruba” zaprosił go do baru i nakarmił. Potem jeździli tramwajami i „Szajbus” przypatrywał się uważnie, jak „Śruba” uprawiał dolinę: precyzyjnie, wprawnymi paluszkami wyciągał z koszyków i toreb portfele, torebeczki, woreczki, itp. roztargnionym, zamyślonym starszym paniom. Ale i młodszym też.
Na noc „Śruba” zaprowadził go do swojej chawiry w opustoszałym domu – takim do rozbiórki. Gdzieś grubo po północy gdy miasto spało snem sprawiedliwych, „Śruba” obudził go i poszli „robić samochody”: brali wszystko co wpadło do ręki, najczęściej elektronikę, chociaż trafił się nawet portfel z walutą. Opędzlowali trzy auta, czwartym wyruszyli w miasto, na przejażdżkę. Takie życie, przy forsie i swawoli, ogromnie podobało się „Szajbusowi”. Trochę zmartwił się jak po pewnym czasie milicaje zwinęli „Śrubę” na robocie. Ale na krótko. On już się czuł kimś z… „zawodem”! Zebrał swoją ferajne fumfli i dalej kontynuował dzieło „Śruby”. Tutaj coś mu strzeliło do głowy i postanowił być mądry – zaczął sypiać w domu i uczęszczać do szkoły. I to, jak na niego, dość solidnie, sam się sobie dziwił jaki z niego pracuś. Wszystko dla zmylenia przeciwnika. Nocą urywał się z domu i „pracował” na parkingach i… interes się rozwijał! Miał poważanie na parafii, forsę i wtedy po raz pierwszy wpadł w sklepie na kradzieży pół litra wódki. Po fakcie wściekły był na siebie, że taki chytrus, bo te pół basa mógł przecież kupić, stać go było. Trafił do izby dziecka i następnie do ośrodka wychowawczego, z którego natychmiast zbiegł i wrócił do „swoich”, na parafię. Dalej kradł, bawił się z kolegami i koleżankami z paczki, pił alkohol, rozpoczął życie seksualne, tylko musiał bardziej uważać na milicję. Zwinęli go milicaje, gdy zalany w trupa spał na ławce w parku. Odstawili go do ośrodka wychowawczego. Posiedział parę dni, pokalkulował, porobił pewne plany i znowu zbiegł. Tym razem wyjechał do innego miasta, też dużego, na obcy teren, gdzie nie był znany milicji, ale… do tej samej „pracy”. Szybko znalazł kolesiów do wspólnych wypraw i uciech, „zabawa” trwała pół roku. Wpadł z powodu udziału w zbiorowym gwałcie na nieletniej. Chociaż mówił że nie był to gwałt, bo „ona też tego chciała i nikt jej na siłę nie brał”. Ot „głupie dziewuszysko pochwaliło się matce, a ta narobiło rabanu!” Dwóch starszych kolegów trawiło do puszki, jego odstawiono do schroniska dla nieletnich.
Po niefortunnej próbie ucieczki z PSdN przez kilka dni był mrukiem, jego bacznie obserwowano i on bacznie obserwował wszystkich, rozmyślał o swoim losie. Doszedł do smutnego wniosku: skończył lat 16 mając za sobą niepełne siedem klas podstawówki, no i że zbliża mu się siedemnasty rok życia, koniec balangi nieletniego, że wobec tego musi podjąć męską decyzję, albo być ciągle niebieskim ptakiem i siedzieć po więzieniach, albo się ustatkować. Z bólem, zrezygnowany wybrał to ostatnie. W schronisku spokojnie doczekał do rozprawy, na której wysoki sąd dla nieletnich orzekł zakład poprawczy. Z poprawczaka zbiegł po kilku dniach, bo miał „nieporozumienia” z gitowcami i „coś” musiał załatwić na wolności. Ale nie narozrabiał. Doprowadzony do zakładu poprawczego z ucieczki, szczęśliwie „odsiedział swoje” – doczekał ukończenia szkoły i zdobycia zawodu tokarza. Po zwolnieniu odwiedził instruktora „Grubasa”, którego poważał za to… „schwytanie”, pochwalił się świadectwami. Mówił, że musi opuścić Polskę, bo tutaj znowu się mu w życiu powali „przez brak pracy i kolesiów, którzy namawiają go do lekkiego życia… za pięć minut strachu!”.