10 sierpnia 1946 roku zawiadomiono nas, że 13 sierpnia zostaniemy wysiedleni. Wtedy sprzedaliśmy znajomym polskim rolnikom, osiedlonym we wsi, różne cenne przedmioty: wspaniałą uprząż konną, paradne sanki, maszynę do szycia, centryfugę, silnik i pas transmisyjny do młockarni. Wszystkie te przedmioty ukryte były w naszym gospodarstwie pod słomą. Za nie dostaliśmy nieco polskich pieniędzy. Znajomi Polacy wymienione przedmioty wynieśli z naszego gospodarstwa nocą.
Za otrzymane pieniądze kupiliśmy prowiant na drogę: słoninę, kiełbasy, chleb, mąkę, suszone płatki ziemniaczane.
Nadszedł 13 sierpnia. O godzinie 8.30 musieliśmy zebrać się w określonym punkcie Mokrzeszowa. Wielu z nas miało łzy w oczach spoglądając na znane im od dzieciństwa krajobrazy i cmentarz, na którym spoczywali od wieków nasi przodkowie. Niektórzy poszli do pobliskiej gospody, aby wypić nieco wódki pozwalającej łatwiej zapomnieć o utracie stron ojczystych.
Nie wszyscy mogli udać się na tułaczkę. Zatrzymano fachowców, jak na przykład kolejarzy, górników i elektryków. Jeden z nich płakał żegnając się z nami i skarżąc się, że nie wolno mu wyjechać.
Potem nadjechały wozy, na których umieszczono to, co wolno nam było zabrać. Na wozach też wieziono ludzi starych, chorych i dzieci. Reszta szła za wozami w kierunku Świdnicy. Tutaj zawieziono czy zaprowadzono nas do Kraszowic. W szopie magazynowej tamtejszego dworca wyznaczono kwadraty. W każdym kwadracie umieszczono 35 osób, które miały wsiąść do jednego bydlęcego wagonu. Każdy kwadrat oznaczony był numerem danego wagonu.
Noc spędziliśmy siedząc na swoich pakunkach. Rano zabrano nas do kontroli bagaży. Musieliśmy stanąć przy jednym z około dziesięciu stołów. Przy każdym z nich siedziało pięciu polskich kontrolerów. Kazali nam otworzyć bagaże i wyrzucali na stół nasze rzeczy. Co im się podobało, zabierali. Potem wręczyli nam kartkę i mogliśmy udać się w kierunku pociągu.
Zastosowaliśmy wybieg. Z dala od stołów ustawiliśmy kosz z kółkami, którego wcale nie podciągnęliśmy do stołu. Kontrolerzy byli tak zaaferowani wybieraniem, przebieraniem i okradaniem naszych bagaży, że wcale nie zauważyli kosza stojącego na uboczu. Potem nieskontrolowany kosz zabraliśmy ze sobą.
W wagonach o wymiarach 2,80 m x 9,00 m umieszczono po 35 osób. Na podłodze leżało nieco słomy. Każdy miał do dyspozycji około 75 centymetrów kwadratowych siedząc na swoich pakunkach.
Następną noc spędziliśmy w wagonach. Pociąg miał 53 wagony. Ruszył w dniu 15 sierpnia i wiózł nas przez Jaworzynę Śląską, Strzegom, do Forst na granicy ze strefą sowiecką. Podróż trwała aż 14 dni, bo pociąg często zatrzymywał się na długi czas. Nie dawano nam jedzenia ani picia. Zjadaliśmy swoje zapasy, a wodę czerpaliśmy z pomp kolejowych. Swoje potrzeby fizjologiczne załatwialiśmy obok torów w czasie postoju. Podróż była szczególnie uciążliwa dla małych dzieci, dla których nie było mleka ani ciepłej wody.
Krótko przed przejazdem granicy, zjawili się osobnicy, którzy zagrozili nam, że znów zrewidują nasze bagaże, o ile nie okupimy się kosztownościami. Uwierzono w to i zebrano odpowiednią ilość. Odetchnęliśmy z ulgą, gdy byliśmy już za polską granicą. Otrzymaliśmy nareszcie ciepłe jedzenie i picie.