„Trzy reportaże z czasów Polski Ludowej” Wyrzucić na bruk ▪ Beata Gratkowska

Opublikowano: 23 maja 2012, Odsłon: 4 140
  • Tekst powstał w listopadzie 1983 r.

    Pisały wszędzie, poczynając od najniższej instancji kończąc na najwyższej nie zgadzając się ze zwolnieniem z pracy. Napisały także do naszej redakcji.

    DO BOGA WYSOKO DO CARA DALEKO

    Krystyna Gut 32 lata pracy nienagannej, w tym 18 lat w handlu. 5 stycznia 1983 roku dostaje kartę okresowej oceny pracowników, w której to ocenie określa się ją, delikatnie mówiąc jako pracownika zupełnie beznadziejnego. Wszystko lub prawie wszystko jest dostateczne lub gorzej niż słabe. Gut nie wie na pewno, lecz może sądzić, iż taka ocena była skutkiem jej głośnego wypowiadania się na temat nieprawidłowości w zakładzie. Na to wskazywała atmosfera wrogości wokół jej osoby. Zaczęto mówić o usunięciu jej z pracy.

    Gut składa skargę w dyrekcji Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu Wewnętrznego (WPHW) w sprawie wystawionej karty oceny. Powołany zespół do zbadania skargi wykazuje, iż dopuszczono się w ocenie Gut, jako pracownika, wielu nieprawidłowości. Dyrektor Dolecki pismem z dnia 3 marca 1983 r. anulował zarówno upomnienie doręczone K. Gut wcześniej, jak i te właśnie kartę. Sprawa więc wydawać by się mogła zakończona. Jednak nie jest.

    Krystyna Gut pisze: „w listopadzie 1982 roku otwarcie zwróciłam uwagę na nieprawidłowości w przedsiębiorstwie (Zakład Obrotu Ubiorami w Świdnicy): na nierównomierny podział pracy, niekompetencje kierowniczki działu kadr, niesprawiedliwe oceny pracowników, tolerowanie kumoterstwa i pijaństwa w zakładzie, niewłaściwe przeprowadzenie regulacji płac i wiele innych. Zagrożono mi wówczas, że jak będę rozrabiać, zostanę wyrzucona z pracy. Od tej pory jestem szykanowana. Mimo iż komisja powołana przez Komitet Wojewódzki Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (KW PZPR) badała sytuację w naszym zakładzie i potwierdziła wiele moich spostrzeżeń, prawie nic się nie zmieniło. Wręcz przeciwnie, wydano mi szkalującą opinię, którą później anulowano. Jednak mimo jej anulowania ciągle na jej podstawie urabiano mi opinię na zebraniach. Opinia w anulowanej karcie oceny stała się przyczyną nieprzyznawania mi kolejnych podwyżek, a kierowniczka działu wystąpiła z pismem o przekazanie mnie do dyspozycji działu kadr. Zwracałam się o pomoc do wszystkich możliwych instancji łącznie z Komitetem Centralnym Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (KC PZPR) i Ministerstwem Handlu Wewnętrznego i Usług (MHWiU). Przyjechał pracownik ministerstwa, ale na zakończenie powiedział mi: „jeszcze może pani jechać do Siwaka na skargę”. Zakład powołując się na redukcję etatów wyrzuca mnie po latach nienagannej pracy”.

    Drugim „rozrabiaczem” w zakładzie piszącym skargi wszędzie, gdzie się da jest Regina Myczak. Dwadzieścia lat pracy z pozytywnymi opiniami. – „Była taka atmosfera w zakładzie, że nikt się do Gutowej nie odzywał, ja głośno powiedziałam, że popieram ją. I zaraz mnie ostrzegł dyrektor Grzyb, żebym się nie wtrącała. Wkrótce też ulega likwidacji moje stanowisko pracy i jednocześnie zarzuca mi się, że kontrola wykazała nieprawidłowości, które wcześniej sama zgłaszałam. Odmówiono mi także zatrudnienia w sklepie 303 w Świdnicy, mimo iż chciałam tam pracować. Od kilku miesięcy siedzę w zakładzie bez żadnej pracy. Ostatnio wręczono mi wypowiedzenie. Zgłaszałam różne nieprawidłowości, między innymi i to, że do zakładu przychodziły „tiry” z towarem. Kierowcy leżeli pijani. I odchodził handel. Przyszły czeskie kostiumy zimowe, damskie z kołnierzami z nutrii, te kołnierze oddarto i kostiumy poszły jako jesienne. Trafiłam na ślad kołnierzy w jednym z zakładów kuśnierskich, zgłosiłam. Sprawa gdzieś ucichła po drodze. Mam średnie wykształcenie, dwadzieścia lat pracy, nie można tak pomiatać pracownikiem. Mnie zwalnia się z pracy a nie wypowiada się warunków pracy osobom łamiącym w sposób karygodny dyscyplinę, osobom karanym za spekulację. Jednocześnie mimo redukcji przyjmuje się do pracy nowych pracowników. W efekcie upominania się o sprawiedliwość zostałam rozrabiaczem, straszono mnie postępowaniem prokuratorskim, przypisywano pisanie anonimów. Nigdy anonimów nie pisałam, lecz zawsze wyrażałam się głośno na temat nadużyć. W tej chwili czekam na trzecią rozprawę przed Terenową Komisją Odwoławczą do spraw Pracy, gdyż tylko ta droga mi pozostała. Pisałam wszędzie łącznie z MHWiU jednakże powołując się na etatyzację przeprowadzaną w województwie zawsze rację miała dyrekcja. Gdy oświadczyłam, że zawiadomiłam prasę, powiedziano mi: dość mamy prasy tu w Wałbrzyskiem, dość ma prasy ministerstwo.

    PIJE W INTERSIE ZAKŁADU PRACY

    W grudniu 1982 roku wkracza na teren zakładu komisja powołana przez KW PZPR w Wałbrzychu w składzie: Marian Piechota, Adam Bień, Hortensja Gowin. W wyniku przeprowadzenia bezpośrednich rozmów z pracownikami, zarówno z członkami PZPR jak i bezpartyjnymi, członkami dyrekcji i kierownictwa, przedstawicielami komisji społecznych określa jasno swoje stanowisko w dokumencie sporządzonym 4 stycznia 1983 roku:

    - „egzekutywa z racji swych obowiązków stanowiska swego niejednokrotnie nie konsultuje z całą organizacją partyjną. Podstawowa Organizacja Partyjna (POP) nie prowadzi rejestru skarg i wniosków. Nie zajmuje się tymi sprawami na posiedzeniach. Nie odbyło się ani jedno zebranie, na którym rozpatrywano skargi i wnioski.

    - egzekutywa poprzez udział w większości komisji związana jest ściśle z administracją przedsiębiorstwa i nie zachowuje właściwego dystansu.

    - budzi wątpliwości sprawa podwyżek, przyjęto kryteria wyraźnego preferowania kierowników działów i tylko kierownicy działów je otrzymywali.

    - sposób karania ludzi również budzi zastrzeżenia.

    - zauważono także wadliwe skupienie funkcji społecznych. Szereg osób z administracji wchodzi do kilku komisji: Cz. Michałowska – 8 funkcji, J. Stupiński – 4, W. Nowak – 11, J. Bodył – 5, J. Kotowski – 5.

    - z ustaleń wynika, że działalność komisji socjalnej nie jest znana wszystkim pracownikom, a szczególnie rozdział atrakcyjnych towarów (pralki, lodówki, odkurzacze, firanki). Ta sama komisja nie potrafiła załatwić dla pracowników ziemniaków.

    - w sprawie dyżuru ob. Gut stwierdza, iż postąpiono z nią zbyt surowo udzielając jej kary upomnienia”.

    X X

    Reporter chce wiedzieć więcej, lecz reporter natrafia na trudności. Ryszard Kuc, przewodniczący Miejskiej Komisji Kontroli Partyjnej (MKKP) w Świdnicy po porozumieniu się ze zwierzchnikami w KW PZPR niestety odmawia dalszych informacji. Trudno znaleźć w Świdnicy kogokolwiek, kto chciałby mówić. Wszędzie mur milczenia, który na szczęście dla reportera przełamuje inż. Marian Piechota, członek komisji powołanej przez KW PZPR.

    - Do KW PZPR przychodziły skargi i anonimy na Zakład Obrotu Ubiorami (ZOU) w Świdnicy, skutkiem tego było powołanie naszej komisji. Prowadziliśmy rozmowy z pracownikami. Sprawdzaliśmy szczegółowo każde zdanie, nawet odczucia sprawdzaliśmy. Napisaliśmy we wnioskach, iż organizacja partyjna tam swej roli nie spełniała z winy sekretarza. Administracja zakładu nie reaguje i udaje, że nie dostrzega problemów, chociaż istniejący tam stan wynikał z różnych, w porę nie rozwiązanych od lat spraw. W wyniku prac komisji uświadomiona została sytuacja i powinny zostać podjęte odpowiednie działania. A nie zostały podjęte lub niedostatecznie podjęte ze skutkami ubocznymi dla pań. Administracja WPHW nieskutecznie reagowała. Wiele spośród zarzutów pojawiających się potwierdziło się. Jak pamiętam, stwierdziliśmy częste przypadki pijaństwa na terenie zakładu pracy, poruszaliśmy tą sprawę z dyrektorem Grzybem, który stwierdził na przykład, że pan B. Owszem pije, ale w interesie zakładu. W ogóle to był dla mnie szok, po raz pierwszy w życiu spotkałem się z tak rozległą sprawą. Pracownik tam zatrudniony, stwierdziliśmy to, gdy czuje się pokrzywdzony, nie ma gdzie wyjaśnić swojej sprawy. Nie miał żadnej gwarancji, że ktoś zadba o jego interes. W zakładzie często stosowano system represyjny wobec pracowników, który sprowadzał się do tego, że pracownika nie dopuszczano do wykonywania codziennej pracy, poza podpisywaniem listy obecności. Zakazywano też rozmów z takimi pracownikami. W dokumencie jest również o tym, że kary stosowano niewspółmiernie do przewinień, na przykład za powtarzające się pijaństwo zaledwie ustne upomnienie. Były również machinacje z towarem jak na przykład z koszulkami czeskimi, które w ogóle nie pojawiły się na rynku w województwie a trafiły poprzez ajentów do Szczecina. Można by wiele na temat tego zakładu mówić, wielokrotnie podkreślałem w swoich wystąpieniach na plenach Komitetu Miejskiego (KM) PZPR, że nic się tam nie zmienia, że dalej się kotłuje…

    Cóż jeszcze mogę dodać, to, że sprawa nabrała rumieńców po naszej komisji, bo wszedł NIK i udowodnił spore nadużycia. Wiem również, że MKKP udzieliła kar partyjnych niektórym członkom kierownictwa zakładu. Lecz wiem także, że spraw w całości tam nie rozwiązano i mogę powiedzieć tylko tyle, po co chodzić, brać udział w komisjach społecznych. Po co odrywać się od pracy, gdy nie ma skutków.

    Fakty pokazane przez NIK są co najmniej szokujące. W protokołach przeczytać można m.in. iż w skutek manipulacji finansowych i podatkowych w roku ubiegłym ajentom Zakładu Obrotu Ubiorami WPHW w Świdnicy zaniżono odpłatności o 7890277 złotych. W niektórych placówkach podległych zakładowi obroty zaniżano od 44 do 72 procent. Zleceniodawcy nie zmieniali marż handlowych ajentom od 1978 roku, choć w praktyce stosowane były o prawie 50 procent wyższe od przyjętych w kalkulacjach. Służby branżowe w Świdnicy przeprowadziły tylko jedną kontrolę inwentaryzacyjną w ciągu roku. Dyrekcja ZOU przyjmowała za wiarygodne na przykład takie oświadczenia ajenta, że średnia dochodowość miesięczna (przez 10 miesięcy) na dwie osoby wynosiła tylko 905 złotych! W materiałach kontrolnych NIK zawarte są nieodosobnione przypadki stwierdzające nierzetelność ewidencji obrotów oraz zaniżanie ewidencji.

    Można by cytować dalej, nie w tym rzecz jednak.

    DYGRESJA O MARII S.

    Nim wołanie o sprawiedliwość podniosły Krystyna GutRegina Myczak pisząc do wszystkich ważnych, wysokich urzędów, szukała sprawiedliwości Maria Słupska.

    Maria Słupska po powrocie z urlopu wychowawczego zjawiła się w zakładzie, by podjąć pracę. Bezpośredni zwierzchnik J. Stupiński nie zezwalał jednak na wykonanie jakiejkolwiek czynności. Oprócz podpisywania listy nie wolno jej było robić niczego. Siedziała Maria Słupska przy biurku i nie widziała co się wokół niej dzieje. Atmosfera w pokoju była nie najlepsza. Maria była pracownikiem zaopatrzenia i miała płaconą prowizję. Tymczasem pracę, którą powinna wykonywać, wykonywały koleżanki z pokoju. Narastała atmosfera wrogości: Maria S. brała przecież ich pieniądze. Była intruzem. Nie pomagały pisma do dyrekcji o zainteresowanie się tą sytuacją. Więc Maria na znak protestu nie odbierała swoich poborów. Nie odbierała ich przez trzy miesiące.. Nikogo to jednak nie obeszło. W dalszym ciągu nie wiedziała co się wokół niej dzieje, w dalszym ciągu nie była dopuszczona do pracy. Przestały się do niej odzywać wszystkie koleżanki z pokoju, przestała się nawet odzywać życzliwa p. Głąb. Ta jednak wytrwała przy tym nieodzywaniu zaledwie kilka dni. I to co powiedziała Marii S. powtórzyła na zebraniu całej załogi i powtórzyła przed Komisją Odwoławczą ds. Pracy, powiedziała mianowicie, że wezwana przez kierownika usłyszała, iż jeżeli będzie rozmawiać z Marią S., czekać ją będą nieprzyjemności do zwolnienia włącznie. I długo na to czekać nie musiała, bo wypowiedzenie dostała razem ze Słupską, jednego dnia, 15 grudnia 1981 roku. Bez żadnego uzasadnienia.

    Dlaczego można było nie lubić Marii S.? Przede wszystkim dlatego, że głośno zwracała uwagę na nieprawidłowości występujące w zakładzie. Kwestionowała na przykład zły podział masy towarowej, głośno mówiła o dywanach sprzedawanych w sklepie RTV domagając się wyjaśnień. Próbowała uzmysłowić ludziom machinacje z samorządem. ZA TO WSZYSTKO MOŻNA BYŁO MARII S. NIE LUBIĆ.

    Wypowiedzenie pracy nie wytrąciło jednak z równowagi obu pań. Słupska odwołuje się, gdzie tylko może. Zwraca się o pomoc do KM PZPR. Tu 25 marca odczytana zostaje opinia o niej wydana przez kierownika Stupińskiego i podpisana również przez S. Grzyba, z której wynika, że jest wrogim socjalizmu, jest do niczego, że tylko umie listy pisać. Pozostaje tylko sąd.

    Maria Słupska idzie do Terenowej Komisji Odwoławczej, i do takiej komisji udaje się pani Głąb. I obie wygrywają swoje sprawy. Tyle, że zakład Marii nie daruje i odwołuje się do sądu we Wrocławiu. Sądy na szczęście dla Marii Słupskiej są niezależne. I sąd we Wrocławiu w całej rozciągłości podtrzymuje orzeczenie komisji, w tym również i to, że była szykanowana, że to nie były tylko jej wymysły. Swoją sprawę wygrywa także pani Głąb. Dyrektor Grzyb musi przyjąć ją do pracy.

    Po tym wszystkim Maria Słupska zgłasza gotowość do pracy. I pracuje. Jednak nie na swoim stanowisku, ani odpowiadającym jej kwalifikacjom (zakład zgodził się na ukończenie przez nią studiów wyższych administracyjnych) jednakże nie protestuje. To trwa kilka miesięcy. Dzień przed przybyciem komisji powołanej przez KW PZPR dostaje awans na kierownika sekcji organizacyjno-prawnej.

    W POSZUKIWANIU ŚWIADKÓW

    Ludzie w Świdnicy nie chcą się wypowiadać. Świadkowie, którzy najpierw zgłosili się, by zabrać głos w sprawie Krystyny GutReginy Myczak po kolei się wycofują. Mówią tak: „mamy dom, dzieci na utrzymaniu. Nie możemy. Nie wygrałyście, chociaż odwołałyście się do wszystkich wysokich urzędów. Jak wygracie, jak ktoś za wami będzie to wtedy...”

    Mur przebija Zofia Pniewska: „Niech mi Pani powie, czy ja mam się czegokolwiek obawiać? Ja nie muszę się niczego obawiać. Ja jestem już na emeryturze, więc powiem o czym wiem, nie boję się żadnych konsekwencji. Zresztą wcześniej też się nie bałam. W sprawie Marii S. zeznawałam w sądzie. Jestem członkiem partii i muszę powiedzieć, że u nas w zakładzie na zebraniach partyjnych ciągle mówiono o K. Gut, o Słupskiej, o Myczak, że gdyby ich nie było w przedsiębiorstwie, to byłby spokój. Kiedyś dyrektor Sobolak wyraził się następująco: no widzicie, tak podskakiwała, tak mówiła (to o Gut) a karta ocen wykazała co za pracownik. Byłam oburzona, gdyż ta karta była już wtedy anulowana. Powtórzyłam to Gutowej, niech wie. I na kolejnym zebraniu, bodajże w kwietniu (bo były omawiane sprawy pierwszomajowe) dyrektor wyszedł w trakcie zebrania. Wrócił bardzo zdenerwowany i powiedział: że on bardzo prosi, że może tu i jakieś słowo padło, ale żeby takich spraw nie wynosić. Tylko powiedzieć, co się do niego ma. I ja nie wytrzymałam, wstałam i powiedziałam, że to ja powtórzyłam, bo pan głupstwa opowiada. Ja to mówię, bo nie muszę się niczego bać… Może to jest chaotyczne, co ja mówię, ale jestem tym wszystkim oburzona, co się u nas działo w zakładzie. Na przykład, czy pani wie o tym, że przez długi czas Gut miała w dziale kadr dwie teczki, jedna włożona w drugą. I ta sfałszowana opinia, anulowana dawno przez dyrektora Doleckiego z WPHW, ciągle się tam znajdowała. I na podstawie tej karty jeszcze w sierpniu robiono oceny pracy Gutowej. Ja różne rzeczy w swoim życiu widziałam, ale nie potrafię zrozumieć jednego, jak pracownik, który przez dwadzieścia lat pracy ma nienaganne opinie, wręcz doskonałe, może zostać zepchnięty w błoto. Nikt też nie dokonał zaleceń komisji, która działała w przedsiębiorstwie, by sprawdzić podział pracy w dziale, jasno z takiego sprawdzenia mogłoby wyniknąć tylko jedno, że miała najwięcej wyjazdów w teren. Ja nie wiem, dlaczego nie została zbadana struktura pracy. Mówią, że zwalniają ją dlatego, że jest reorganizacja, a przecież jest to dobry fachowiec. A poza tym przyjmują nowych do pracy. To nie jest całkiem jasne. Z tego co wiem, to wszystko zaczęło się od momentu, gdy głośno upomniała się o podwyżkę, taki pracownik jest niewygodny.

    TO NIE JEST EPILOG.

    Sprawa Krystyny GutReginy Myczak trafiła do Terenowej Komisji Odwoławczej ds. Pracy. Obie nie chcą ustąpić i będą dochodzić swoich racji do końca. Jak na razie w sprawie Reginy Myczak odbyły się dwa posiedzenia. Pierwsze odroczone. Na drugim również nie stawili się świadkowie ze strony zakładu. W sprawie Krystyny Gut odbyło się pierwsze posiedzenie. Również na tym nie stawili się świadkowie ze strony zakładu. Wyznaczono kolejny termin. 11 listopada 1983 r. po wielomiesięcznym pisaniu skarg i zażaleń do wszystkich możliwych urzędów K. Gut otrzymuje po raz pierwszy jakąś propozycję pracy w WPHW od dyr. Doleckiego – bez sprecyzowania warunków. 14 listopada nowy dyrektor ZOU w Świdnicy (bo dyrektor Grzyb po udzieleniu mu kary partyjnej odchodzi) proponuje K. Gut przeniesienie z dotychczas zajmowanego stanowiska specjalisty działu ogólnohandlowego do działu ekonomicznego. Również bez sprecyzowania warunków. W rozmowie proszona jest o wyrażenie zgody. Krystyna Gut ani jednej propozycji nie przyjmuje. Również Regina Myczek dostaje propozycję pracy, ale innej. Dyrektor Dolecki w rozmowie mówi: „pani Myczak, my wyciągamy do pani rękę”. Myczakowa jednak także się nie zgadza. 16 listopada reporter przebywał w WPHW w Wałbrzychu. Poproszony o rozmowę dyrektor Rutkowski (dyrektor ds. handlowych) powiedział m.in.: „W zakładzie w Świdnicy było wszystko postawione na głowie. Ten zakład był klasycznym przykładem, gdzie nie rządził dyrektor, tylko kto chciał. I to nie są zaszłości Grzyba, czy Sobolaka. Tam ciągle się kotłowało. Mogę pani powiedzieć jedno, mój bezpośredni podwładny stamtąd, ciągle tkwi w rozgrywkach personalnych, a nie w faktycznych pracach przedsiębiorstwa. I ja nie mogę go ustawić w żaden sposób”.

    Ciąg dalszy nastąpi…

    Oceny, opinie oraz poglądy zawarte w tekście zamieszczonym powyżej odzwierciedlają tylko i wyłącznie zdanie autora i nie zawsze są podzielane przez Redakcję.


    Kategoria: Pamiętniki, publicystyka, relacje, wspomnienia

  • Dodaj komentarz

    Dodaj komentarz